cd
----------------------------------------------------------------------------------------------Do Jinashanwei jest niedaleko, ale trzeba przejechać przez miasto. Miasteczko (50 tyś. mieszkańców) leży w granicach administracyjnych Szanghaju, nad zatoką Hangzhou. Całkiem przyjemne. W międzyczasie Jarek zagląda do internetu i po konsultacjach zapada decyzja, że rezygnujemy z rekonesansu po okolicy. Rafał mówi, że chmury jakoś ucinają się wzdłuż linii brzegowej. Po drugiej stronie zatoki może byc lepiej. Jedziemy do hotelu, analizujemy na spokojnie i podejmujemy decyzję. Za oknem po drodze widać, jaka jest okolica: same drogi i uprawy. Nie ma nawet, gdzie stanąć lub zjechać na bok. Ekspress way. Pola są zalane wodą.
A budownictwo szaro-bure.
Kierunki ucieczki są proste: albo do Hangzhou wzdłuż wybrzeża, albo przez most na drugą stronę zatoki, albo powrót do Szanghaju.
W Szanghaju Jarek wszedł na Polaka, który nawet nie wiedział, że będzie na zaćmieniu. Mamy jego telefon. Również kontakt z drugą grupą wycieczkową, która ten nocy jeszcze śpi w Szanghaju, ale nazajutrz ma przyjechać do Jinshanwei.
Powoli nadciągają chmury i nadal jest duszno, powietrze można kroić. W hotelu przyjemny chłodek. Postanawiamy przejść się grupą na plażę. Rafał zostaje, żeby pościągać zdjęcia satelitarne i przeanalizować prognozy. Idziemy chyba pół godziny. W przewodniku czytałam, że nic tutaj nie ma, ale miasto spokojnie może wyrosnąć na ośrodek turystyczny. Plaża jest sztucznie usypana i ogrodzona falochronem. Morze Wschodniochińskie jest częścią Oceanu Spokojnego, średnia głębokość 290 m.
Ale woda to gorąca zupa. Podobno ma 27 stopni. Większość wchodzi do wody i ...poci się tam. Ta czapka na wodzie to Jarek.
Potem stwierdziwszy, że za gorąco zmieniamy akwen na otwarty, to znaczy beze mnie i jeszcze paru osób. Zostajemy przypilnować rzeczy. Zaczyna padać. Mój pierwszy deszcz monsunowy. Nad Szanghajem widać już niezłe chmury. Stwierdzam, że deszczu monsunowego nie należy się bać. To nie ulewa. Może dokuczliwe to cholerstwo jak każdy deszcz, ale nie zacina poziomo i nie powoduje znacznego obniżenia temperatury (bałam się, że zrobi się zimno).
No, ale po co ma być mi mokro? Razem z Arturem postanawiamy pojechać rikszą. Po utargowaniu 10 RMB (czyli 5 zł) pakujemy się do rikszy i voila! Monsun i tak nam wpada do środka, ale przynajmniej jesteśmy szybciej. Ścigamy się z Grześkiem i Iwoną
Jedziemy na czerwonym świetle. Pełna kultura
Tu i w okolicach o godz. 19 już jest ciemno. Chińczyk mówi na migi, że nie może podjechać pod sam hotel, wysadza nas pod bramą.
Kolacja tego dnia to chyba najsłabsza kolacja chińska, jaką dano mi było skonsumować. Kolacje to w ogóle sama poezja. Wszystko smaczne, a niektóre rzeczy bardzo smaczne. Herbata i piwo. I na końcu arbuz.
To na talerzu to głowa kaczki. To był duży talerz dla wszystkich, ja tego nie jadłam. Jakoś ta kaczka wydawała mi się tłusta. Poza tym jem w tych Chinach wszystko. He, nawet odwłok skorpiona na bazarze w Pekinie
No, bez przesady, reszty dziwologów na bazarze nie tknę.
W czasie kolacji sztab operacyjny podejmuje decyzję, że zbiórkę robimy rano o 4,45. Pierwszy kontakt jest w Jinshanwei o 8.23. Do 6 mamy czas na podjęcie decyzji, a potem albo zostajemy, albo w nogi.
Jestem również w kontakcie smsowym z Jarkiem z AF. On miał obserwować zaćmienie bliżej Hangzhou, ale dostaję od niego informację, że tam kicha. Piszę Jarkowi, że być może należy uciekać w stronę Ningbo, czyli przez most na drugą stronę zatoki. Nie wiem, na ile to mu pomocne, ale trzeba się jakoś ratować. Wcześniej byłam gotowa ściągnąć Jarka do nas i spakować z nami do autokaru. Endrju coś kręcił nieśmiało nosem, ale w końcu zapytał:
- Czy to nasz człowiek?
- Nasz.
- No to nie ma problemu.
Mam jednak wrażenie, że niektóre smsy długo w tych Chinach chodzą.
No, dobra. Około północy idę spać. Jutro najważniejszy dzień tego roku.