W końcu znalazłem trochę czasu, żeby napisać o Tanzanii jako kierunku wypraw astronomicznych. Jak wiadomo większość Afryki to rezerwat czarnego nieba i Tanzania nie jest tu oczywiście wyjątkiem. Niby to wiedzieliśmy przed wyjazdem, ale to co zastaliśmy na miejscu przeszło nasze wyobrażenia. Niebo w Tanzanii jest czarne jak (nomen omen) heban, a gwiazdy wydają się być dwa razy jaśniejsze niż u nas. Nie zajmuję się astrofotografią i nie mam do tego odpowiedniego sprzętu (co widać na poniższych zdjęciach
), ale na pewno jest to dobra miejscówka dla fotografów nocnego nieba. Droga mleczna zdaje się "jeść nam z ręki"
. Co ciekawe nikt z turystów napotkanych na północy i na Zanzibarze (czyli turyści "niezaćmieniowi") nie zwracał na to uwagi i dopiero jak mówiliśmy im, że są tu inne gwiazdozbiory niż w Europie to zaczynali zadzierać głowy.
Na część "zaćmieniową" naszej podróży wybraliśmy się na południe Tanzanii (samolotem z Dar es Salaam do Mbeya), czyli regionu znacznie mniej turystycznego i zupełnie innego kulturowo, a także klimatycznie (płaskowyż wokół Mbeya gwarantuje czyste i suche powietrze więc to idealne miejsce do obserwacji astronomicznych). Wspominam o różnicach kulturowych, gdyż może to mieć znaczenie dla turystów z Polski. Północ Tanzanii to Islam (ale bardzo umiarkowany i przyjazny ludziom) a południe to chrześcijaństwo więc są normalne bary z piwem
.
Wbrew naszym oczekiwaniom zaćmienie nie przyciągnęło aż takich tłumów jak mogliśmy się spodziewać (choć jak na tamtejsze standardy była to inwazja), ale każdy biały człowiek w tamtym miejscu był miłośnikiem zaćmień co ułatwiało komunikację
.
Na dzień przed zaćmieniem wybraliśmy się do Meteorytu Mbozi, który znajduje się na pograniczu Tanzańsko-Zambijsko-Malawijskim więc jest tym bardziej mniej turystów (podobno zdarzają się porwania). Dojazd do meteorytu jest praktycznie nieoznakowany, więc trzeba mieć dobrze przygotowaną trasę gps, żeby tam w ogóle trafić. Nie wiem do końca jaki jest status tego miejsca, ale lokalni ludzie zbierają po 10k szylingów od osoby, bo podobno meteoryt należy do wioski. Ciężko było z tym dyskutować (zwłaszcza w kontekście porwań wspomnianych wyżej), więc zapłaciliśmy bez szemrania i nikt nas nie niepokoił (poza dziećmi wracającymi ze szkoły dla których byliśmy kuriozalną atrakcją samą w sobie). Meteoryt prezentuje się wspaniale (wielki kawał połyskującego i chłodnego żelaza) i jest to naprawdę warte zobaczenia. Niestety został okaleczony przez Anglików, którzy w czasach kolonialnych odpiłowali spory kawałek, który podobno jest teraz w muzeum w Londynie (zrobiłem zdjęcia ze zbliżenia, żeby przy okazji porównać czy pasuje
).
W dzień zaćmienia musieliśmy odbyć dość długą podróż tym razem na północ od Mbeyi, żeby zbliżyć się do centralnego pasa zaćmienia. Wszyscy jechali do wioski Rujewa, gdyż to miejsce wskazywała lokalna prasa, ale my zatrzymaliśmy się na poboczu drogi kilka kilometrów od Rujewa. Spodobał nam się wielki Baobab i pusta (jak się zdawało) okolica z dobrym widokiem na niebo (choć akurat to, ze względu na elewację Słońca - praktycznie zenit - nie miało aż tak wielkiego znaczenia.
Na początku byliśmy sami (za wyjątkiem kilku ziemianek obok tego Baobabu, w których mieszkały dwie rodziny Tubylców), ale po ok godzinie nie wiedzieć skąd zebrała się spora grupa okolicznych mieszkańców zwabionych wieścią. że "przybyli biali słoneczni szamani". Na szczęście mieliśmy gazetę z artykułem o zaćmieniu a jeden z przybyszy umiał jako tako czytać więc tłumaczył wszystkim o co chodzi. Zrobiłem system projekcyjny z małej lunetki i kilku cegieł /kamieni znalezionych w pobliżu więc mogłem bezpiecznie pokazywać im całe zjawisko. rozdaliśmy też nadmiarowe okulary i dzieliliśmy się lornetką, więc wszyscy brali udział w widowisku. Wspólnie poszukiwaliśmy zaćmieniowych "zajączków" w cieniach drzew, ale nie jestem pewien czy wiedzieli o co chodzi (zwłaszcza, że drzewa miały wątłe liście więc i zajączki były wątłe). Ogólnie atmosfera była bardzo przyjazna i w duchu integracji między-kulturowej i między-rasowej, ale w przed fazą obrączkową naprawdę widziałem strach w oczach tych ludzi (a także trochę i w moich własnych - nikt nie lubi być zjedzony za karę...). W każdym razie na sam koniec bardzo wylewnie nam dziękowali za to, że spadliśmy z nieba i zaszczyciliśmy ich tak wielkim wydarzeniem (może myśleli, że to my wywołaliśmy zaćmienie). Przekazaliśmy im dyspozycje co do obserwacji następnego zaćmienia (21.05.2031) ale naszła mnie refleksja, że ze względu na krótki średni czas życia w Tanzanii (pięćdziesiąt kilka lat) wielu z nich może nie dożyć do tego czasu....
Nie wiem czy kiedyś wrócimy w tamte strony, ale na pewno była to wielka astronomiczna, podróżnicza i kulturoznawcza przygoda.
Polecam
Pozdrawiam
Jarek