Nazywam się Radosław K. Pior, jestem promotorem astronomii. Mieszkam w Kaliszu, pochodzę z Grudziądza. W Grudziądzu ukończyłem przedszkole, szkołę podstawową i liceum. Potem studiowałem w Toruniu, tam też obroniłem magisterium z fizyki na UMK.
Astronomią interesuję się już co najmniej 30 lat. To jest opowieść o moich podróżach astronomicznych. Bliskich i dalekich. Opisałem chyba wszystkie. To bardzo osobista nowela o 3 dekadach moich wypraw.
Dekada 1. 1989-1999
Pierwszą wyprawą, którą mogę śmiało nazwać astronomiczną była to wizyta we fromborskim planetarium w sobotę, 2. września 1989 roku. To była moja pierwsza wizyta w planetarium. Totalnie odpłynąłem na seansie pt. "Poznawanie Wszechświata". Wyświetlony na kopule obraz "Wędrowca na krańcu świata" w wersji jednobarwnej ma do dziś pozytywny wpływ na moje astronomiczne wyczyny.
Rok 1989 był rekordowy pod względem frekwencji we fromborskim planetarium, a widzowie tego lata otrzymywali specjalne kolorowe bilety na seans, tak różne od siermiężnych opieczętowanych kuponów z rolek znanych z muzeów. Na tym małym bilecie była krótka, lecz treściwa notka o "Wakacjach w planetarium" - fromborskim wolontariacie, który miał za kilka lat wpłynąć na moje życie.
Chyba w 1992 roku - odwiedziłem po raz pierwszy planetarium w rodzinnym Grudziądzu. Będąc w podstawówce byłem tam jeszcze kilkakrotnie: na uroczystości instalacji nowej aparatury oraz - trochę przez przypadek - na obserwacjach płytkiego zaćmienia Słońca w maju 1993 r.
We wrześniu 1993 roku - już jako licealista - namówiony przez przyjaciela (pseud. ORi) - trafiłem na regularne zajęcia do planetarium. Nasze spotkania nosiły oficjalną nazwę: Międzyszkolne Koło Astronomiczne przy Planetarium i Obserwatorium Astronomicznym im. Mikołaja Kopernika w Grudziądzu. Zajęcia w planetarium prowadzone były w bardzo elastyczny sposób. Dla mnie idealny sposób poznawania nowych faktów. Zajęcia prowadziła Pani Małgorzata Śróbka-Kubiak, a my - zdolna grudziądzka młodzież - staraliśmy się nie przeszkadzać. Zwykle kończyło się na tym, że po prostu omawialiśmy w szerokim gronie różne tematy. Także te astronomiczne. Ogólnie mówiąc: czas, który spędziłem pod kopułą planetarium, na scenie i na widowni w Sali Kinowej, przy teleskopach w obserwatorium i na tarasie oraz wszystkie kawy i herbaty wypite w bibliotece planetarium wspominam doskonale. Bezsprzecznie mogę powiedzieć, że grudziądzkie Planetarium i Obserwatorium miało wpływ na moje życie. Ogromny wpływ.
Muszę przyznać, że na zajęciach astronomicznych w pierwszej klasie liceum specjalnie się nie wyróżniałem. Nie wziąłem udziału w żadnym konkursie, niczego specjalnego nie zorganizowałem. Po prostu kontemplowałem astronomię poprzez sympatyczne spotkania w przemiłym gronie.
W planetarium czułem się doskonale. W ważnym dla mnie okresie formacyjnym obcowałem z ludźmi, których bardzo lubiłem. Rozumieliśmy się na wielu płaszczyznach. Mieliśmy podobne zainteresowania. Wygłupialiśmy się, śmialiśmy i nader często - z tego śmiechu i wygłupów - wychodziły nam fajne rzeczy mające conieco wspólnego ze wspaniałą astronomią.
W maju 1994 r. obserwowaliśmy na tarasie planetarium zaćmienie Słońca, a potem - w czerwcu - wybraliśmy się na wycieczkę do Torunia. Kontakt z wielkim obserwatorium i światowej klasy radioteleskopy w Piwnicach wywarł na mnie duże wrażenie. Ale wejście pod kopułę wielkiego i nowego planetarium w Toruniu to było naprawdę coś!
W lipcu 1994 r. świętowaliśmy w grudziądzkim planetarium 25. rocznicę lądowania człowieka na Księżycu i jednocześnie obserwowaliśmy niecodzienne zjawisko: zderzenie komety Shoemaker-Levy 9 z Jowiszem.
We wrześniu 1994 r. koledzy z zajęć w planetarium zaproponowali mi udział w olimpiadzie astronomicznej. Udział ten polegał na rozwiązaniu dwóch serii zadań teoretycznych i jednego obserwacyjnego. Treść zadań była bardzo skomplikowana. Serio! "Czarna magia". Na szczęście grupa starszych i bardziej doświadczonych kolegów oraz rady Pani Małgosi i jej męża Mirosława sprawiły, że tę skomplikowaną technikę dało się opanować i... trafiłem na półfinały, które dla północnej Polski odbywały się w Łodzi.
A wyjazd do Łodzi na półfinały Olimpiady Astronomicznej to była już całkiem spora wyprawa. Największa z dotychczasowych. Styczniowy wczesny wieczór. Ciemno. My z całą grupą na stacji Łódź Kaliska, niepewnym krokiem udaliśmy się do schroniska, a potem do planetarium. Łódzkie planetarium (to stare planetarium, przy Pomorskiej) ma specyficzny urok. Jest samoróbką wykonaną przez nauczyciela z Piotrkowa Trybunalskiego. Ciekawe było to wieczorne przeżycie w planetarium "zrób to sam", tym bardziej, że prezentowali nam ten łódzki Kosmos naprawdę fascynujący przewodnicy.
Powrót z Łodzi był dość męczący, ale miły, bo jeden z kolegów - Sebastian (dzisiaj kierownik Planetarium i Obserwatorium w Grudziądzu) miał urodziny, które świętowaliśmy w pociągu. Półfinałowe zadania okazały się zaskakująco trudne, bo nikt z grudziądzkiej ekipy tego roku nie dostał się do finałowej rywalizacji. Wcale mnie to nie zasmuciło, w olimpiadzie przecież ważny jest sam udział. Wyciągając właściwe wnioski byłem gotowy do rywalizacji w kolejnych latach.
Pewnego razu, a była to pierwsza wiosenna środa w 1995 roku, przyszedłem do planetarium na zwyczajne - wydawałoby się - zajęcia. Ale to nie były zwyczajne zajęcia. Okazało się, że w planetarium trwa OMSA. Młodzież, opiekunowie, profesjonalni - członkowie jury - wszyscy u nas w planetarium. Zaskoczony byłem wielce, ale i dumny, że u nas w Grudziądzu odbywa się taka wielka impreza. Kilkadziesiąt województw miało swoje reprezentacje! Dla wielu poznanych tam kolegów i koleżanek była to pierwsza wycieczka w świat astronomii, dla niektórych inspiracja do dalszego zgłębiania Wszechświata. Dla innych - odskocznia od szkolnej rzeczywistości. Dla wszystkich - wspaniała zabawa i nauka. Prawdziwa astronomia!
I znowu to wspaniałe uczucie - nowi koledzy i koleżanki. Każdy skażony tą samą nieuleczalną astronomiczną wizją przeżywania własnego ja. Nowe przyjaźnie, radości, smutki, wspólne plany itd. W sobotę wszyscy wyjechali. Szkoda, że tak krótko ta OMSA...
Przez cały rok szkolny 1995/96 trwał w planetarium konkurs, w którym trzeba było odpowiadać na przygotowane pytania z zakresu szeroko pojętej astronomii. Konkurs prowadził niestrudzony organizator konkursów: Mariusz. Zdobyłem w tym konkursie 3. miejsce i nagrodę pieniężną w wysokości... 10 zł. To wystarczyło, aby w dniu premiery nabyć kasetę zespołu Budki Suflera pt. "Noc". Ostatnim utworem na stronie A tej kasety był utwór Grand Canyon z doskonałym tekstem Tomasza Zeliszewskiego. I właśnie wtedy zamarzyłem o podróży na Wielki Kanion. Ale w połowie 1995 roku Wielki Kanion był dla mnie równie osiągalny, co zdobycie pierścieni Saturna, albo nawet mniej, bo na pierścienie Saturna mogliśmy chociaż popatrzeć przez teleskop.
W czerwcu 1995 r. nasza grupa z planetarium wybrała się na wycieczkę do Fromborka. Jak tylko tam dojechałem, to wiedziałem, że tego miasteczka nie opuszczę tak szybko. Wróciłem po tygodniu, nie sam, tylko z kolegą Michałem i wspólnie wzięliśmy udział w akcji "Wakacje w Planetarium". Tej samej, o której przeczytałem przed laty na małej ulotce-bilecie z 1989 r.
"Wakacje w planetarium" we Fromborku to taki młodzieżowy wolontariat. W dzień pomagaliśmy w pracy Muzeum, a w nocy mieliśmy możliwość obserwacji nieba przez teleskopy w obserwatorium astronomicznym na Żurawiej Górze. W obserwatorium mieliśmy też swoje namioty i skromną "bazę obozową". W praktyce wyglądało to tak, że rano po śniadaniu szło się na Wzgórze Katedralne i ochotniczo, pracowało w planetarium jako wolontariusz. Ja upodobałem sobie pokaz plam słonecznych przez teleskop i - chyba najbardziej - obsługę wahadła Foucaulta w dawnej dzwonnicy ufundowanej przez Biskupa Radziejowskiego. Obiad jedliśmy zwykle w stołówce PTTK, po obiedzie zakupy w pobliskich sklepach i powrót na Żurawią. Wieczorem obserwacje (jak była pogoda), ognisko, namioty i młodość! I tak zaczęła się moja wieloletnia przygoda z Fromborkiem.
Młodość, radość, wspólne zainteresowania, zabawa i codzienne wakacyjne przygody cementowały fromborską grupę każdego dnia. "Wakacje w planetarium" nie tylko rozbudziły we mnie żądze posiadania wiedzy i umiejętności astronomicznych, ale - a może przede wszystkim - chęć bycia duszą towarzystwa.
Moi koledzy i koleżanki pomagali w czasie "Wakacji..." w obsłudze widzów w planetarium, prowadzeniu strzałki na seansach, czy prowadzeniu seansów astronomiczna i wieczornych pokazów nieba na żywo. A ja upodobałem sobie to wahadło na dzwonnicy, ale seanse w planetarium mógłbym oglądać godzinami. Seans astronomiczny Andrzeja Pilskiego pt. "Bolidy i meteoryty" z 1995 r. tak mi utkwił w pamięci, że zaraz po powrocie z wakacji postanowiłem napisać swój własny seans pod kopułę planetarium. Do dziś pamiętam, jak siedziałem w domu nad maszyną do pisania i klepałem tekst "swojego pierwszego seansu", poprawiając korektorem nieuniknione błędy zecerskie. Seans napisałem, ale nigdy go nie nagrałem. Tekst poszedł do szuflady, ale we mnie otworzyło się mózgowe połączenie synaps odpowiedzialne za tworzenie spektakli astronomicznych. Wtedy oczywiście nie wiedziałem, że może kiedyś będzie z tego coś więcej.
Zadania olimpiady astronomicznej w roku szkolnym 1995/96 nie były już dla mnie "czarną magią", ale zaproszenie na półfinały stało się niespodzianką. Okazało się, że półfinały - także dla północnych województw - odbędą się w Katowicach. A wyjazd na Śląsk to już była wielka wyprawa. Naprawdę. Nasz pociąg zmienił tylko lokomotywę w Toruniu i zawiózł nas aż do Karsznic. Tam krótka przesiadka i kilkugodzinna podróż na niewygodnych plastikowych fotelach składu elektrycznego, aby wieczorem wysiąść na wielkim dworcu pod napisem Katowice. Dalej było już łatwo. Tramwajem linii nr 11 dojechaliśmy całą grupą do Ośrodka Harcerskiego, gdzie od lat kwateruje się uczestników olimpiad astronomicznych. Bardzo mi się tam podobało.
Nie zdążyłem zatęsknić za śląskimi atrakcjami, bo... dostałem się do finałów olimpiady i wróciłem do Katowic w marcu. Finały odbywały się w chorzowskim planetarium. Jak zobaczyłem olbrzymią kopułę największego w Polsce planetarium oraz budzącą grozę czarną aparaturę centralną, to zaniemówiłem. W porę się otrząsnąłem, bo jednym z zadań obserwacyjnych była obserwacja i wyznaczanie współrzędnych na sztucznym niebie planetarium. Lata spędzone pod małą grudziądzką kopułą zrobiły swoje i oczywiście w Chorzowie sobie poradziłem.
Do Fromborka wróciłem po roku, 30 czerwca 1996 r. Muszę przyznać, że pomimo znacznych ograniczeń budżetowych, chłodnych nocy, częstych opadów deszczu i stosunkowo spartańskich warunków były to chyba najbardziej szczęśliwe wakacje w moim młodzieńczym życiu. I właśnie we Fromborku uzgodniliśmy, że w połowie sierpnia znowu się spotkamy. W Poznaniu, a dokładniej w Morasku.
W Morasku i położonym dalej Suchym Lesie szukaliśmy meteorytów. To była kolejna moja astronomiczna wyprawa. Pojechaliśmy w piątkę: Robert z Grudziądza, Maciek z Wrocławia, Symon z Zielonej Góry, Olek z Rudy Śląskiej i ja. Niezapomniana przygoda. Meteorytów nie znaleźliśmy, ale było fajnie. Najlepiej było chyba na wieży obserwacyjnej pośrodku poligonu w Biedrusku. Zresztą w naszym 4-osobowym namiocie (w którym spało 5 dorosłych mężczyzn) też było nieźle.
Po powrocie z Moraska - już jako pełnoletni uczeń klasy maturalnej - dowiedziałem się, że zostałem nominowany do teleturnieju "Planetarium", który miał być astronomiczną rywalizacją uczniów szkół województwa toruńskiego. Nagrań i emisji dokonywała TVP, prowadzącym był Pan Roman Kanciruk, a studiem nagraniowym toruńskie planetarium. Rywalizacja trwała cały rok szkolny. Ostatecznie zająłem w teleturnieju 2. miejsce i otrzymałem stypendium Prezydenta Miasta Torunia. Stypendium, które w znaczny sposób pozwoliło mi spokojnie rozpocząć naukę na studiach na UMK.
Wzorem lat ubiegłych wziąłem udział w olimpiadzie astronomicznej. Tym razem półfinały odbywały się we Włocławku, a finał tradycyjnie w Chorzowie. Tego roku najbardziej zapadła mi w pamięć budząca się do życia przyroda parku chorzowskiego.
Na OMSA przygotowaliśmy referat o naszej wyprawie do Moraska. Prezentowaliśmy go z Robertem dzielnie, chociaż trzęsłem się wewnątrz cały z emocji tremy, a dodatkowo musiałem się tłumaczyć, że nie zabraliśmy na wyprawę aparatu fotograficznego i nie mamy żadnych zdjęć dokumentujących, że w ogóle tam byliśmy.
Rok 1997 obfitował we fromborskiej ekipie w szereg niespodziewanych zwrotów akcji. Wszystkie były związane z wyprawami. We Fromborku spotkaliśmy się na początku sierpnia niewielką czteroosobową ekipą. Było fajnie, ale jakoś tak smutno. Smutek na szczęście nie trwał długo, bo po paru dniach dołączył do nas Bartek z Torunia i koleżanki z Namysłowa (Ula, Magda i Ola), oraz koledzy z Górnego i Dolnego Śląska (Krzysiek, Adam, Tom, Tomek i jeszcze jeden kolega, ale imienia nie pamiętam). Żurawia znowu tętniła życiem. Dla mnie krótko. Miałem już w planach wyjazd na OZMA. Wyjechałem więc z myślą, że do Fromborka wrócę dopiero za rok.
Pierwsza OZMA w Niedźwiadach to wyjątkowe spotkanie entuzjastów astronomii z całej Polski. Pierwszy tradycyjny zlot astronomiczny. Nie mogło tam mnie zabraknąć, pojechaliśmy z Maćkiem z Wocławia. Na OZMA długo siedzieliśmy przy ogniskach, debatowaliśmy na poważne astronomiczne tematy, obserwowaliśmy meteory. Niezapomniane chwile!
Wróciłem do domu. Do Grudziądza. I zrobiło mi się strasznie smutno. Zadzwoniłem do Fromborka, że wracam. Usłyszałem w słuchawce - wracaj, dużego tłoku nie ma. Okazało się, że tłok jest, a do tego odpust. Ale było wspaniale! To była najlepsza decyzja w moim życiu: wrócić do Fromborka latem 1997 r. Ostatecznie opuściliśmy "Wakacje..." pod koniec sierpnia, a mój plan wakacyjny zakładał odwiedziny Krakowa i koncert na Błoniach w ramach trasy RMF FM Inwazja Mocy. Wiedziałem, że Ola z Namysłowa planuje być w Krakowie, bo tam zaczynała studia, ale nieźle się zdziwiłem, kiedy na krakowskim rynku spotkałem Magdę, potem Ulę, a chwilę później wszystkich chłopaków ze Śląska, którzy odwiedzili Kraków ze swoimi dziewczynami. I tak narodziła się naprawdę wspaniała przyjaźń. Przyjaźń, którą wtedy zawiązaliśmy we Fromborku obowiązuje bez wyjątku do dnia dzisiejszego. Zdecydowaliśmy, że będziemy się spotykać tak często, jak to możliwe. I tak się stało.
Do Fromborka wracaliśmy średnio raz na kwartał: jesienią: w październiku, zimą: w grudniu na Sylwestra, wiosną: na weekend majowy i latem oczywiście na "Wakacje w planetarium". Ta przygoda w swojej najintensywniejszej formie trwała całe moje studia. Dodatkowo spotykaliśmy się na OMSA w Grudziądzu i w innych miejscach mniej lub bardziej związanych z astronomią.
Wiosną 1998 roku ujrzał światło dzienne mój pierwszy seans astronomiczny zaprezentowany w planetarium w Grudziądzu. Był to muzyczny seans utrzymany w klimacie poezji śpiewanej oparty na dwóch płytach "Krainy łagodności". Astronomii nie było tam za wiele, ale doznań słuchowych i wzrokowych dostarczyła "Kraina łagodności" słuchaczom wystarczająco...
W roku 1998, podobnie jak przed rokiem, po intensywnych "Wakacjach..." we Fromborku udaliśmy się na OZMA organizowaną tym razem w Borównie.
W 1999 r. zorganizowaliśmy wyprawę na całkowite zaćmienie Słońca do Szeged. Całą fromborską ekipą - poszerzoną o członków rodziny, przyjaciół i znajomych - pojechaliśmy na Węgry. Autokarem z Katowic. Ja jechałem z kuzynem. Wsiedliśmy do katowickiego pociągu w Bydgoszczy. Koledzy, którzy jechali z Fromborka i Torunia już w nim byli. Prawdziwy przedział zaćmieniowy!
Całkowite zaćmienie Słońca na długo zapadło mi w pamięć. Obserwowałem je z leżaka z pola nieopodal obserwatorium astronomicznego w Szeged. Na całe szczęście uciekliśmy przed groźnymi chmurami, które od rana atakowały niebo nad Szeged. Nie będę opisywał emocji i wrażeń związanych z całkowitym zaćmieniem Słońca, bo są one zwyczajnie nie do opisania. Każdemu polecam choć raz wyjechać gdzieś daleko, często nie spać w nocy, czekać z zaciśniętymi zębami na pogodę. Tylko po to, aby zobaczyć jak robi się noc w środku dnia. Na 2 minuty. Horyzont staje się jasny, cały dokoła. Widać gwiazdy i planety, a czarne Słońce owinięte jest blaskiem swej korony z czerowonymi błyskami wielkich protuberancji.
Po zaćmieniu wróciliśmy do Fromborka. Podniecenie związane z obserwacją najbardziej spektakularnego zjawiska astronomicznego na Ziemi nie opadało. Szybko uzgodniliśmy, że kolejne zaćmienie też musimy zobaczyć. A miało ono mieć miejsce w czerwcu 2001 roku w Zambii...
(cdn.)
RKP