Moje podróże astronomiczne 1989-2019

Postrkpior | 27 Lip 2019, 13:25

Nazywam się Radosław K. Pior, jestem promotorem astronomii. Mieszkam w Kaliszu, pochodzę z Grudziądza. W Grudziądzu ukończyłem przedszkole, szkołę podstawową i liceum. Potem studiowałem w Toruniu, tam też obroniłem magisterium z fizyki na UMK.

Astronomią interesuję się już co najmniej 30 lat. To jest opowieść o moich podróżach astronomicznych. Bliskich i dalekich. Opisałem chyba wszystkie. To bardzo osobista nowela o 3 dekadach moich wypraw.

Dekada 1. 1989-1999

Pierwszą wyprawą, którą mogę śmiało nazwać astronomiczną była to wizyta we fromborskim planetarium w sobotę, 2. września 1989 roku. To była moja pierwsza wizyta w planetarium. Totalnie odpłynąłem na seansie pt. "Poznawanie Wszechświata". Wyświetlony na kopule obraz "Wędrowca na krańcu świata" w wersji jednobarwnej ma do dziś pozytywny wpływ na moje astronomiczne wyczyny.

Rok 1989 był rekordowy pod względem frekwencji we fromborskim planetarium, a widzowie tego lata otrzymywali specjalne kolorowe bilety na seans, tak różne od siermiężnych opieczętowanych kuponów z rolek znanych z muzeów. Na tym małym bilecie była krótka, lecz treściwa notka o "Wakacjach w planetarium" - fromborskim wolontariacie, który miał za kilka lat wpłynąć na moje życie.

Chyba w 1992 roku - odwiedziłem po raz pierwszy planetarium w rodzinnym Grudziądzu. Będąc w podstawówce byłem tam jeszcze kilkakrotnie: na uroczystości instalacji nowej aparatury oraz - trochę przez przypadek - na obserwacjach płytkiego zaćmienia Słońca w maju 1993 r.

We wrześniu 1993 roku - już jako licealista - namówiony przez przyjaciela (pseud. ORi) - trafiłem na regularne zajęcia do planetarium. Nasze spotkania nosiły oficjalną nazwę: Międzyszkolne Koło Astronomiczne przy Planetarium i Obserwatorium Astronomicznym im. Mikołaja Kopernika w Grudziądzu. Zajęcia w planetarium prowadzone były w bardzo elastyczny sposób. Dla mnie idealny sposób poznawania nowych faktów. Zajęcia prowadziła Pani Małgorzata Śróbka-Kubiak, a my - zdolna grudziądzka młodzież - staraliśmy się nie przeszkadzać. Zwykle kończyło się na tym, że po prostu omawialiśmy w szerokim gronie różne tematy. Także te astronomiczne. Ogólnie mówiąc: czas, który spędziłem pod kopułą planetarium, na scenie i na widowni w Sali Kinowej, przy teleskopach w obserwatorium i na tarasie oraz wszystkie kawy i herbaty wypite w bibliotece planetarium wspominam doskonale. Bezsprzecznie mogę powiedzieć, że grudziądzkie Planetarium i Obserwatorium miało wpływ na moje życie. Ogromny wpływ.

Muszę przyznać, że na zajęciach astronomicznych w pierwszej klasie liceum specjalnie się nie wyróżniałem. Nie wziąłem udziału w żadnym konkursie, niczego specjalnego nie zorganizowałem. Po prostu kontemplowałem astronomię poprzez sympatyczne spotkania w przemiłym gronie.

W planetarium czułem się doskonale. W ważnym dla mnie okresie formacyjnym obcowałem z ludźmi, których bardzo lubiłem. Rozumieliśmy się na wielu płaszczyznach. Mieliśmy podobne zainteresowania. Wygłupialiśmy się, śmialiśmy i nader często - z tego śmiechu i wygłupów - wychodziły nam fajne rzeczy mające conieco wspólnego ze wspaniałą astronomią.

W maju 1994 r. obserwowaliśmy na tarasie planetarium zaćmienie Słońca, a potem - w czerwcu - wybraliśmy się na wycieczkę do Torunia. Kontakt z wielkim obserwatorium i światowej klasy radioteleskopy w Piwnicach wywarł na mnie duże wrażenie. Ale wejście pod kopułę wielkiego i nowego planetarium w Toruniu to było naprawdę coś!

W lipcu 1994 r. świętowaliśmy w grudziądzkim planetarium 25. rocznicę lądowania człowieka na Księżycu i jednocześnie obserwowaliśmy niecodzienne zjawisko: zderzenie komety Shoemaker-Levy 9 z Jowiszem.

We wrześniu 1994 r. koledzy z zajęć w planetarium zaproponowali mi udział w olimpiadzie astronomicznej. Udział ten polegał na rozwiązaniu dwóch serii zadań teoretycznych i jednego obserwacyjnego. Treść zadań była bardzo skomplikowana. Serio! "Czarna magia". Na szczęście grupa starszych i bardziej doświadczonych kolegów oraz rady Pani Małgosi i jej męża Mirosława sprawiły, że tę skomplikowaną technikę dało się opanować i... trafiłem na półfinały, które dla północnej Polski odbywały się w Łodzi.

A wyjazd do Łodzi na półfinały Olimpiady Astronomicznej to była już całkiem spora wyprawa. Największa z dotychczasowych. Styczniowy wczesny wieczór. Ciemno. My z całą grupą na stacji Łódź Kaliska, niepewnym krokiem udaliśmy się do schroniska, a potem do planetarium. Łódzkie planetarium (to stare planetarium, przy Pomorskiej) ma specyficzny urok. Jest samoróbką wykonaną przez nauczyciela z Piotrkowa Trybunalskiego. Ciekawe było to wieczorne przeżycie w planetarium "zrób to sam", tym bardziej, że prezentowali nam ten łódzki Kosmos naprawdę fascynujący przewodnicy.

Powrót z Łodzi był dość męczący, ale miły, bo jeden z kolegów - Sebastian (dzisiaj kierownik Planetarium i Obserwatorium w Grudziądzu) miał urodziny, które świętowaliśmy w pociągu. Półfinałowe zadania okazały się zaskakująco trudne, bo nikt z grudziądzkiej ekipy tego roku nie dostał się do finałowej rywalizacji. Wcale mnie to nie zasmuciło, w olimpiadzie przecież ważny jest sam udział. Wyciągając właściwe wnioski byłem gotowy do rywalizacji w kolejnych latach.

Pewnego razu, a była to pierwsza wiosenna środa w 1995 roku, przyszedłem do planetarium na zwyczajne - wydawałoby się - zajęcia. Ale to nie były zwyczajne zajęcia. Okazało się, że w planetarium trwa OMSA. Młodzież, opiekunowie, profesjonalni - członkowie jury - wszyscy u nas w planetarium. Zaskoczony byłem wielce, ale i dumny, że u nas w Grudziądzu odbywa się taka wielka impreza. Kilkadziesiąt województw miało swoje reprezentacje! Dla wielu poznanych tam kolegów i koleżanek była to pierwsza wycieczka w świat astronomii, dla niektórych inspiracja do dalszego zgłębiania Wszechświata. Dla innych - odskocznia od szkolnej rzeczywistości. Dla wszystkich - wspaniała zabawa i nauka. Prawdziwa astronomia!

I znowu to wspaniałe uczucie - nowi koledzy i koleżanki. Każdy skażony tą samą nieuleczalną astronomiczną wizją przeżywania własnego ja. Nowe przyjaźnie, radości, smutki, wspólne plany itd. W sobotę wszyscy wyjechali. Szkoda, że tak krótko ta OMSA...

Przez cały rok szkolny 1995/96 trwał w planetarium konkurs, w którym trzeba było odpowiadać na przygotowane pytania z zakresu szeroko pojętej astronomii. Konkurs prowadził niestrudzony organizator konkursów: Mariusz. Zdobyłem w tym konkursie 3. miejsce i nagrodę pieniężną w wysokości... 10 zł. To wystarczyło, aby w dniu premiery nabyć kasetę zespołu Budki Suflera pt. "Noc". Ostatnim utworem na stronie A tej kasety był utwór Grand Canyon z doskonałym tekstem Tomasza Zeliszewskiego. I właśnie wtedy zamarzyłem o podróży na Wielki Kanion. Ale w połowie 1995 roku Wielki Kanion był dla mnie równie osiągalny, co zdobycie pierścieni Saturna, albo nawet mniej, bo na pierścienie Saturna mogliśmy chociaż popatrzeć przez teleskop.

W czerwcu 1995 r. nasza grupa z planetarium wybrała się na wycieczkę do Fromborka. Jak tylko tam dojechałem, to wiedziałem, że tego miasteczka nie opuszczę tak szybko. Wróciłem po tygodniu, nie sam, tylko z kolegą Michałem i wspólnie wzięliśmy udział w akcji "Wakacje w Planetarium". Tej samej, o której przeczytałem przed laty na małej ulotce-bilecie z 1989 r.

"Wakacje w planetarium" we Fromborku to taki młodzieżowy wolontariat. W dzień pomagaliśmy w pracy Muzeum, a w nocy mieliśmy możliwość obserwacji nieba przez teleskopy w obserwatorium astronomicznym na Żurawiej Górze. W obserwatorium mieliśmy też swoje namioty i skromną "bazę obozową". W praktyce wyglądało to tak, że rano po śniadaniu szło się na Wzgórze Katedralne i ochotniczo, pracowało w planetarium jako wolontariusz. Ja upodobałem sobie pokaz plam słonecznych przez teleskop i - chyba najbardziej - obsługę wahadła Foucaulta w dawnej dzwonnicy ufundowanej przez Biskupa Radziejowskiego. Obiad jedliśmy zwykle w stołówce PTTK, po obiedzie zakupy w pobliskich sklepach i powrót na Żurawią. Wieczorem obserwacje (jak była pogoda), ognisko, namioty i młodość! I tak zaczęła się moja wieloletnia przygoda z Fromborkiem.

Młodość, radość, wspólne zainteresowania, zabawa i codzienne wakacyjne przygody cementowały fromborską grupę każdego dnia. "Wakacje w planetarium" nie tylko rozbudziły we mnie żądze posiadania wiedzy i umiejętności astronomicznych, ale - a może przede wszystkim - chęć bycia duszą towarzystwa.

Moi koledzy i koleżanki pomagali w czasie "Wakacji..." w obsłudze widzów w planetarium, prowadzeniu strzałki na seansach, czy prowadzeniu seansów astronomiczna i wieczornych pokazów nieba na żywo. A ja upodobałem sobie to wahadło na dzwonnicy, ale seanse w planetarium mógłbym oglądać godzinami. Seans astronomiczny Andrzeja Pilskiego pt. "Bolidy i meteoryty" z 1995 r. tak mi utkwił w pamięci, że zaraz po powrocie z wakacji postanowiłem napisać swój własny seans pod kopułę planetarium. Do dziś pamiętam, jak siedziałem w domu nad maszyną do pisania i klepałem tekst "swojego pierwszego seansu", poprawiając korektorem nieuniknione błędy zecerskie. Seans napisałem, ale nigdy go nie nagrałem. Tekst poszedł do szuflady, ale we mnie otworzyło się mózgowe połączenie synaps odpowiedzialne za tworzenie spektakli astronomicznych. Wtedy oczywiście nie wiedziałem, że może kiedyś będzie z tego coś więcej.

Zadania olimpiady astronomicznej w roku szkolnym 1995/96 nie były już dla mnie "czarną magią", ale zaproszenie na półfinały stało się niespodzianką. Okazało się, że półfinały - także dla północnych województw - odbędą się w Katowicach. A wyjazd na Śląsk to już była wielka wyprawa. Naprawdę. Nasz pociąg zmienił tylko lokomotywę w Toruniu i zawiózł nas aż do Karsznic. Tam krótka przesiadka i kilkugodzinna podróż na niewygodnych plastikowych fotelach składu elektrycznego, aby wieczorem wysiąść na wielkim dworcu pod napisem Katowice. Dalej było już łatwo. Tramwajem linii nr 11 dojechaliśmy całą grupą do Ośrodka Harcerskiego, gdzie od lat kwateruje się uczestników olimpiad astronomicznych. Bardzo mi się tam podobało.

Nie zdążyłem zatęsknić za śląskimi atrakcjami, bo... dostałem się do finałów olimpiady i wróciłem do Katowic w marcu. Finały odbywały się w chorzowskim planetarium. Jak zobaczyłem olbrzymią kopułę największego w Polsce planetarium oraz budzącą grozę czarną aparaturę centralną, to zaniemówiłem. W porę się otrząsnąłem, bo jednym z zadań obserwacyjnych była obserwacja i wyznaczanie współrzędnych na sztucznym niebie planetarium. Lata spędzone pod małą grudziądzką kopułą zrobiły swoje i oczywiście w Chorzowie sobie poradziłem.

Do Fromborka wróciłem po roku, 30 czerwca 1996 r. Muszę przyznać, że pomimo znacznych ograniczeń budżetowych, chłodnych nocy, częstych opadów deszczu i stosunkowo spartańskich warunków były to chyba najbardziej szczęśliwe wakacje w moim młodzieńczym życiu. I właśnie we Fromborku uzgodniliśmy, że w połowie sierpnia znowu się spotkamy. W Poznaniu, a dokładniej w Morasku.

W Morasku i położonym dalej Suchym Lesie szukaliśmy meteorytów. To była kolejna moja astronomiczna wyprawa. Pojechaliśmy w piątkę: Robert z Grudziądza, Maciek z Wrocławia, Symon z Zielonej Góry, Olek z Rudy Śląskiej i ja. Niezapomniana przygoda. Meteorytów nie znaleźliśmy, ale było fajnie. Najlepiej było chyba na wieży obserwacyjnej pośrodku poligonu w Biedrusku. Zresztą w naszym 4-osobowym namiocie (w którym spało 5 dorosłych mężczyzn) też było nieźle.

Po powrocie z Moraska - już jako pełnoletni uczeń klasy maturalnej - dowiedziałem się, że zostałem nominowany do teleturnieju "Planetarium", który miał być astronomiczną rywalizacją uczniów szkół województwa toruńskiego. Nagrań i emisji dokonywała TVP, prowadzącym był Pan Roman Kanciruk, a studiem nagraniowym toruńskie planetarium. Rywalizacja trwała cały rok szkolny. Ostatecznie zająłem w teleturnieju 2. miejsce i otrzymałem stypendium Prezydenta Miasta Torunia. Stypendium, które w znaczny sposób pozwoliło mi spokojnie rozpocząć naukę na studiach na UMK.

Wzorem lat ubiegłych wziąłem udział w olimpiadzie astronomicznej. Tym razem półfinały odbywały się we Włocławku, a finał tradycyjnie w Chorzowie. Tego roku najbardziej zapadła mi w pamięć budząca się do życia przyroda parku chorzowskiego.

Na OMSA przygotowaliśmy referat o naszej wyprawie do Moraska. Prezentowaliśmy go z Robertem dzielnie, chociaż trzęsłem się wewnątrz cały z emocji tremy, a dodatkowo musiałem się tłumaczyć, że nie zabraliśmy na wyprawę aparatu fotograficznego i nie mamy żadnych zdjęć dokumentujących, że w ogóle tam byliśmy.

Rok 1997 obfitował we fromborskiej ekipie w szereg niespodziewanych zwrotów akcji. Wszystkie były związane z wyprawami. We Fromborku spotkaliśmy się na początku sierpnia niewielką czteroosobową ekipą. Było fajnie, ale jakoś tak smutno. Smutek na szczęście nie trwał długo, bo po paru dniach dołączył do nas Bartek z Torunia i koleżanki z Namysłowa (Ula, Magda i Ola), oraz koledzy z Górnego i Dolnego Śląska (Krzysiek, Adam, Tom, Tomek i jeszcze jeden kolega, ale imienia nie pamiętam). Żurawia znowu tętniła życiem. Dla mnie krótko. Miałem już w planach wyjazd na OZMA. Wyjechałem więc z myślą, że do Fromborka wrócę dopiero za rok.

Pierwsza OZMA w Niedźwiadach to wyjątkowe spotkanie entuzjastów astronomii z całej Polski. Pierwszy tradycyjny zlot astronomiczny. Nie mogło tam mnie zabraknąć, pojechaliśmy z Maćkiem z Wocławia. Na OZMA długo siedzieliśmy przy ogniskach, debatowaliśmy na poważne astronomiczne tematy, obserwowaliśmy meteory. Niezapomniane chwile!

Wróciłem do domu. Do Grudziądza. I zrobiło mi się strasznie smutno. Zadzwoniłem do Fromborka, że wracam. Usłyszałem w słuchawce - wracaj, dużego tłoku nie ma. Okazało się, że tłok jest, a do tego odpust. Ale było wspaniale! To była najlepsza decyzja w moim życiu: wrócić do Fromborka latem 1997 r. Ostatecznie opuściliśmy "Wakacje..." pod koniec sierpnia, a mój plan wakacyjny zakładał odwiedziny Krakowa i koncert na Błoniach w ramach trasy RMF FM Inwazja Mocy. Wiedziałem, że Ola z Namysłowa planuje być w Krakowie, bo tam zaczynała studia, ale nieźle się zdziwiłem, kiedy na krakowskim rynku spotkałem Magdę, potem Ulę, a chwilę później wszystkich chłopaków ze Śląska, którzy odwiedzili Kraków ze swoimi dziewczynami. I tak narodziła się naprawdę wspaniała przyjaźń. Przyjaźń, którą wtedy zawiązaliśmy we Fromborku obowiązuje bez wyjątku do dnia dzisiejszego. Zdecydowaliśmy, że będziemy się spotykać tak często, jak to możliwe. I tak się stało.

Do Fromborka wracaliśmy średnio raz na kwartał: jesienią: w październiku, zimą: w grudniu na Sylwestra, wiosną: na weekend majowy i latem oczywiście na "Wakacje w planetarium". Ta przygoda w swojej najintensywniejszej formie trwała całe moje studia. Dodatkowo spotykaliśmy się na OMSA w Grudziądzu i w innych miejscach mniej lub bardziej związanych z astronomią.

Wiosną 1998 roku ujrzał światło dzienne mój pierwszy seans astronomiczny zaprezentowany w planetarium w Grudziądzu. Był to muzyczny seans utrzymany w klimacie poezji śpiewanej oparty na dwóch płytach "Krainy łagodności". Astronomii nie było tam za wiele, ale doznań słuchowych i wzrokowych dostarczyła "Kraina łagodności" słuchaczom wystarczająco...

W roku 1998, podobnie jak przed rokiem, po intensywnych "Wakacjach..." we Fromborku udaliśmy się na OZMA organizowaną tym razem w Borównie.

W 1999 r. zorganizowaliśmy wyprawę na całkowite zaćmienie Słońca do Szeged. Całą fromborską ekipą - poszerzoną o członków rodziny, przyjaciół i znajomych - pojechaliśmy na Węgry. Autokarem z Katowic. Ja jechałem z kuzynem. Wsiedliśmy do katowickiego pociągu w Bydgoszczy. Koledzy, którzy jechali z Fromborka i Torunia już w nim byli. Prawdziwy przedział zaćmieniowy!

Całkowite zaćmienie Słońca na długo zapadło mi w pamięć. Obserwowałem je z leżaka z pola nieopodal obserwatorium astronomicznego w Szeged. Na całe szczęście uciekliśmy przed groźnymi chmurami, które od rana atakowały niebo nad Szeged. Nie będę opisywał emocji i wrażeń związanych z całkowitym zaćmieniem Słońca, bo są one zwyczajnie nie do opisania. Każdemu polecam choć raz wyjechać gdzieś daleko, często nie spać w nocy, czekać z zaciśniętymi zębami na pogodę. Tylko po to, aby zobaczyć jak robi się noc w środku dnia. Na 2 minuty. Horyzont staje się jasny, cały dokoła. Widać gwiazdy i planety, a czarne Słońce owinięte jest blaskiem swej korony z czerowonymi błyskami wielkich protuberancji.

Po zaćmieniu wróciliśmy do Fromborka. Podniecenie związane z obserwacją najbardziej spektakularnego zjawiska astronomicznego na Ziemi nie opadało. Szybko uzgodniliśmy, że kolejne zaćmienie też musimy zobaczyć. A miało ono mieć miejsce w czerwcu 2001 roku w Zambii...

(cdn.)

RKP
 
Posty: 6
Rejestracja: 17 Lip 2019, 14:31

 

Postrkpior | 25 Paź 2019, 10:07

Dekada 2. 1999-2009

Jesień 1999 r. była inna niż wszystkie. Emocje po "węgierskim zaćmieniu Słońca" nie opadały. Wszyscy rozmyślaliśmy jak to zrobić, aby móc sobie pozwolić na wyjazd do Zambii na całkowite zaćmienie słońca w czerwcu 2001 roku. O ile autokar na Węgry latem 1999 r. był całkiem w naszym zasięgu, to samolot do Afryki był zdecydowanie czymś na owe czasy dla nas nieosiągalnym. O planach na przyszłość długo debatowaliśmy przy kuflu piwa we fromborskim barze “Pod Dzwonkiem”. Pomimo tego, że we Fromborku były lepsze jakościowo lokale, “Pod Dzwonkiem” bezsprzecznie stał się naszym ulubionym miejscem spotkań. Było piwo i pizza. Można było też zamówić kawę, ale nie pamiętam, żeby ktoś pił.

Stwierdziliśmy, że trzeba szukać sponsorów na wyprawę do Zambii i tym się zajęliśmy. Przygotowaliśmy ładne foldery o naszej "grupie zaćmieniowej". Dodatkowo - przecież byliśmy u progu XXI wieku - stworzyliśmy emailową grupę dyskusyjną, aby na bieżąco wymieniać się informacjami z przebiegu przygotowania do wyjazdu do Zambii. Przy okazji tej grupy nasze grono pasjonatów zaćmień nieco się powiększyło, a możliwość wymiany myśli na bieżąco w znaczny sposób scementowała naszą ekipę. W dobie facebooka, messengera i instagrama taka deklaracja jest śmieszna, ale 20 lat temu o zwykły dostęp do emaila nie było łatwo, komunikatory dopiero raczkowały, a nikt z nas nie miał telefonu komórkowego. Zwykła lista dystrybucyjna była wielkim skokiem cywilizacyjnym! Grupa początkowo nazywała się "Zaćmienie 2001", ale szybko przybrała fromborską nazwę "Frauenburg Gangsters". Chociaż lubiliśmy też nazwę “Dzwonek” lub “Dzwon” od naszego ulubionego baru.

W międzyczasie, jesienią 1999 r., wygraliśmy organizowany przez "Wiedzę i Życie" konkurs na fotografię astronomiczną. Jako “Grupa Przyjacielska Dzwon” opracowaliśmy fotograficzną relację z zaćmienia i wygraliśmy teleskop oraz dyplomy uznania. Ceremonia wręczenia nagród odbyła się w siedzibie wydawnictwa “Prószyński i spółka” w Warszawie. Było bardzo miło, TVP zrobiła z nami wywiad, a najmilej z tamtego spotkania wspominam sympatyczną rozmowę z jednym z redaktorów "Wiedzy i Życia" Panem Bogdanem Misiem. Kopię zwycięskiego dyplomu przekazaliśmy do baru "Pod Dzwonkiem". Nad wyszynkiem tego lokalu dyplom ten można było oglądać aż do zamknięcia “Dzwonka” w 2004 r.

Wiosną 2000 roku przygotowałem dla grudziądzkiego planetarium specjalny seans astronomiczny oparty głównie na utworach muzyki popularnej. Nie pamiętam całej ścieżki dźwiękowej do tego spektaklu, ale na pewno była tam półastronomiczna melorecytacja Michała Żebrowskiego ze ścieżki dźwiękowej do "Pana Tadeusza" (który wchodził wtedy na ekrany) i... utwór "Czerwone Korale" zespołu Brathanki. Na OMSA zrobiły te Brathanki "karierę".

Wracając z OMSA z Grudziądza podjechaliśmy do Piwnic, aby zwiedzić część radiową obserwatorium. Po placówce oprowadził nas nestor toruńskiej radioastronomii prof. Gorgolewski.

W 2000 roku OZMA miała odbyć się we Fromborku, więc jako stali bywalcy "Wakacji..." pomagaliśmy w przygotowaniu bazy obozowej na zlot. Ja przygotowałem seans do planetarium utrzymany w kabaretowym stylu. Jego prowadzeniem zajął się Bartek, bo mnie na samej OZMA nie było. W tym czasie byłem świadkiem na ślubie mojego przyjaciela ORiego (tego samego, który w 1993 r. przyprowadził mnie do planetarium).

Spotkania fromborskiej grupy rozrastały się poza sam Frombork. Spotykaliśmy się regularnie na Dolnym i Górnym Śląsku, w centrum kraju i oczywiście we Fromborku. Te wycieczki miały mniej lub bardziej astronomiczny charakter, ale zawsze byli przyjaciele, zabawa i garść astronomicznych wspomnień.

Emocje związane z przygotowaniem do wyprawy zaćmieniowej do Zambii w 2001 r. zostały brutalnie zderzone z rzeczywistością i ostatecznie z naszej kilkunastoosobowej ekipy tylko dwóch kolegów pojechało do Afryki podziwiać - drugi raz w życiu - całkowite zaćmienie Słońca. Ja odpuściłem.

Z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że po afrykańskim zaćmieniu wśród "fromborskich przyjaciół" wykształciła się grupa ekspedycyjna, która przez kolejne lata uprawiała turystykę zaćmieniową. Fajnie słuchało się tych relacji, ale w tamtych czasach osobiście nie planowałem większych podróży astronomicznych; z racji własnych priorytetów życiowych. Już nie chciałem być dziennikarzem. Pragnąłem ukończyć studia, znaleźć pracę i zadbać o założenie rodziny.

Po obronie magisterium, jeszcze zanim rozpocząłem pierwszą po studiach pracę, jesienią 2002 r. zostałem zaproszony na 30-lecie Planetarium i Obserwatorium Astronomicznego w Grudziądzu. Specjalnie z tej okazji przygotowałem seans do planetarium: retrospekcję wszystkich seansów z grudziądzkiego planetarium ze wszystkich lat. Pamiętam, jak w nocy przebierałem stare kasety w studiu "Radia Sfera" na Bielanach w Toruniu. Potem - na wspaniałych lampowych mikrofonach - dogrywałem ścieżkę dźwiękową, a chwilę później.... zmęczony zasnąłem na krześle w radiowym studiu. Na samej imprezie 30-lecia planetarium też zresztą usnąłem. Ale to raczej z emocji i nadmiaru wrażeń.

Moje wyprawy astronomiczne i okołoastronomiczne między 2002 a 2006 rokiem można podsumować jako kontynuację opisanych wyżej spotkań w gronie zaufanych przyjaciół, w znanych i lubianych miejscach w kraju. Organizowaliśmy imprezy w chorzowskim Parku: chyba we wszystkich jego zakątkach, nawet tych oficjalnie zakazanych. W okolicach planetarium, zoo i w rosarium. Jeździliśmy starymi ławkami kolejki linowej i malutkimi wagonikami kolei wąskotorowej, przez kolejne lata spoglądaliśmy na postępy w renowacji Stadionu Śląskiego. Poza tym spotykaliśmy się w górzystym terenie Dolnego Śląska i oczywiście we Fromborku.

Jedna z naszych wypraw astronomicznych naprawdę utkwiła mi w pamięci. Był koniec maja 2003 roku. Bardzo miła wiosna na Dolnym Śląsku. Spotkaliśmy się w górach nieopodal Wałbrzycha. Dużą grupą. Kilkanaście osób. Wiedzieliśmy, że rano 31 maja będzie zaćmienie Słońca. Całą noc spędziliśmy na szczycie, przy ognisku. Obserwowaliśmy wschód zaćmionego Słońca i cały jego przebieg. To było głębokie zaćmienie: 84%

W kolejnych latach, z racji przekraczania kolejnych barier wiekowych i zmian stanu cywilnego poszczególnych członków ekipy Frauenburg Gangsters, nasze spotkania nabrały charakteru uroczystych urodzin i - trochę później - wieczorów kawalerskich.

Wiosną 2006 roku nastąpiła zmiana dotychczasowego modelu spotkań. Ze zwykłych stacjonarnych imprez na tzw. "podboje". Pierwszy podbój nie był astronomiczny, ale wart jest odnotowania w księgach historii. Był to Podbój Korony Polski. W skrócie PKP. Tak: chodzi o pociągi. Wsiedliśmy w pociąg we Wrocławiu i w ciągu 4 dni i 3 nocy objechaliśmy wszystkie 16 województw odwiedzając 18 miast wojewódzkich. 6 osób z ekipy Frauenburg Gangsters, wspierani przez rodziny w domach i pozostałych członków fromborskiej ekipy na dworcach w różnych miejscach kraju. Nie była to astronomiczna podróż, ale pozostanie niezapomniana. Objechaliśmy całą Polskę! Pociągiem. Z dumą wracałem do domu i pracy w poniedziałek 19 czerwca 2006 roku po objechaniu całej zaplanowanej trasy.

Podbój Korony Polski okazał się preludium do innego podboju. Tym razem wybitnie astronomicznego. Podbój Polskich Planetariów był najdłuższym astronomicznym projektem ekipy Frauenburg Gangsters. Trwał od listopada 2007 roku do sierpnia 2009 z późniejszymi epilogami. Celem było odwiedzenie wszystkich planetariów istniejących w kraju. I cel ten udało nam się osiągnąć. Cały Podbój szczegółowo opisany jest na stronie Tomka Lewickiego.

Odwiedziliśmy wszystkie istniejące planetaria. Małe i duże. Zamknięte i otwarte. Byliśmy w prawie nieużywanym planetarium należącym do wojska w Komorowie koło Ostrów Mazowieckiej i w rzadko używanym planetarium Akademii Morskiej w Szczecinie. Największe wrażenie wywarło na mnie planetarium Akademii Marynarki Wojennej w Gdyni, które utrzymane jest w idealnym stanie i doskonale służy adeptom sztuki nawigacyjnej. Na naszej drodze spotykaliśmy znajome twarze, ale i zupełnie nowych pasjonatów astronomii, którzy z radością opowiadali nam o swoich miejscach pracy przy aparaturze planetarium.

Oficjalne zakończenie Podboju Polskich Planetariów miało miejsce we Fromborku, w czasie OZMY w sierpniu 2009 roku. Wraz z Tomkiem Lewickim mieliśmy tam wykład podsumowujący 2 lata Podboju.

Po seansie w znanym nam i lubianym fromborskim planetarium piliśmy podbojowego szampana, a ja zadałem pytanie "co dalej z Podbojem? Przecież odwiedziliśmy już wszystkie planetaria...." Okazało się, że na odpowiedź wcale nie musiałem długo czekać...

(cdn.)
 
Posty: 6
Rejestracja: 17 Lip 2019, 14:31

 

Postrkpior | 27 Lis 2019, 08:47

Zanim opiszę 3. dekadę moich astronomicznych podróży chciałbym się czymś Wam pochwalić. Wydałem książkę!!!! Na podstawie opisanej tutaj historii moich astronomicznych wypraw postanowiłem opublikować broszurkę, w której na 30 stronach opowiadam o 30 latach mojego nieustannego tkwienia we wspaniałej astronomii.

Image

Wersja elektroniczna książki oraz materiały dodatkowe znajdują się tutaj: http://www.radoslaw.com.pl - będę tam dodawał opisy opisanych i nieopisanych podróży, bo przecież wszystko trwa dalej.....

DEKADA 3. 2009-2019

Późnym latem 2009 roku, kiedy nie zdążyłem się jeszcze otrząsnąć po zakończeniu Podboju Polskich Planetariów, dostałem od Tomka Lewickiego informację, że powstały nowe planetaria. To był duży szok. Pewien byłem bowiem, że od połowy lat 90. do dnia rozpoczęcia naszej akcji żadne oficjalne planetarium nie powstało. A tutaj - chwilę po zakończeniu naszej wieloetapowej wyprawy nowe planetaria?

Okazało się, że nasza akcja odwiedzania planetariów i internetowe informacje o Podboju spowodowały, że do Polski dotarły komercyjne planetaria przenośne. I to był szok, niedowierzanie, ale i radość! Jeszcze w grudniu 2009 roku udało nam się zrobić epilog Podboju odwiedzając przenośne planetaria w Poznaniu i Szczecinie.

W 2010 roku odwiedziłem służbowo Hamburg. Przez 2 tygodnie słuchałem zawodowych prelekcji w klimatyzowanej sali drogiego hotelu. W weekend, kiedy moi koledzy wypoczywali w sterylnych pokojach hotelowych, ja postanowiłem zwiedzić miasto. Jeździłem metrem, jadłem tureckei kebaby, piłem niemieckie piwo, pływałem promami i… dwukrotnie odwiedziłem planetarium. W Hamburgu jest duże planetarium. Położone w historycznym parku i w starodawnym budynku. Wnętrze planetarium w Hamburgu utrzymane jest jednak w nowoczesnym stylu. W 2010 r. czegoś takiego w Polsce nie było. Lasery i kolorowe światła spod kopuły, dźwięk doskonale zgrany z wszelkimi efektami wizualnymi. Pełna sala widzów kipiących pozytywnymi emocjami! Reżyserzy spektakli zadbali także o kosmiczne prezentacje w obszernej poczekalni. Tak, aby przed już seansem widzowie byli w możliwie maksymalnym stopniu zanurzeni w astronomicznej atmosferze. W tym wielkim niemieckim planetarium podobał mi się także wstęp. Prelegent przez około pół godziny opowiadał o historii astronomii, wieczornym niebie i wprowadzał w temat seansu. Było po niemiecku. Niczego nie rozumiałem. Trochę mi się nudziło, ale to była nowa jakość. Jakość, która do naszego kraju miała dopiero przyjść…

W maju 2010 roku odwiedziliśmy Frombork na szczególnej uroczystości. Powtórny pochówek Mikołaja Kopernika związany był z niedawnymi badaniami archeologicznymi i genetycznymi szczątków wykopanych spod katedralnej posadzki. Naukowcy potwierdzili, że wykopano szczątki Kopernika, a oficjele świeccy i duchowni postanowili naszego Astronoma raz jeszcze pochować. Bardzo godnie. Pogrzeb odbył się z honorami. Chór bardzo ładnie śpiewał, przedstawiciele wielu uczelni bardzo naukowo opływali w gronostaje, biskupi bardzo nabożnie odprowadzili - po raz kolejny - Mikołaja Kopernika na miejsce wiecznego spoczynku. I prawie wszystko było w porządku. Do końca nie rozumiem tylko nagłej zmiany stanowiska strony kościelnej w sprawie położenia grobu Mikołaja Kopernika. Naszego Astronoma pochowano oczywiście tam, skąd wykopano jego szczątki. We fromborskiej Katedrze, przy ołtarzu Św. Krzyża. W takim razie dlaczego przez lata tabliczka o położeniu grobu widniała przy organach?

I tutaj mała dygresja: w drodze powrotnej z Fromborka zajechaliśmy z żoną i synem na położoną w pobliżu Elbląga depresję określoną jako “najniższy punkt Polski” -1.8 m. Problem w tym, że najniższa depresja w kraju wynosi -2.07 m i znajduje się 20 km od reklamowanego “najniższego punktu”. Tak samo przez lata było z grobem Kopernika. Pomimo naukowych dowodów, których dostarczył m.in. badacz życia Kopernika Pan Jerzy Sikorski, kolejni proboszczowie fromborskiej Katedry utrzymywali, że grób Astronoma znajduje w pobliżu pulpitu organów. Wszyscy przewodnicy - zgodnie z naukowymi badaniami - opowiadali, że Kopernika prawdopodobnie pochowano pod ołtarzem Św. Krzyża, ale oficjele kościelni wydawali się nie słuchać naukowców. Dopiero wspomniane badania wykopaliskowe i złożona rekonstrukcja czaszki przyczyniły się do definitywnej zmiany stanowiska. W trakcie pogrzebu, wraz z Tomkiem Lewickim, wypatrzyliśmy Pana Jerzego Sikorskiego przy wskazanym przez niego miejscu pochówku. Zastanawialiśmy się wtedy jak on się czuł, co myślał. Ja bym sobie wtedy po cichu powiedział: “a nie mówiłem?”

Na przełomie 2010 i 2011 roku Tomek Lewicki z żoną Monika - najwytrwalsi uczestnicy Podboju Polskich Planetariów - postanowili otworzyć swoje planetarium przenośne. Nazwali to planetarium “Bajkonur” od kosmodromu w Kazachstanie, a ja zostałem zaproszony na “pierwsze światło” pod kopułą w grudniu 2010 r. Kameralna impreza związana z pierwszym rozstawieniem planetarium “Bajkonur” odbyła się w jednym z budynków na Stadionie Olimpijskim we Wrocławiu. Wielkość tego poniemieckiego stadionu wywarła na mnie duże wrażenie, ale jeszcze większego szoku doznałem w momencie, gdy Tomek rozłożył planetarium. Nieduża płachta ze skromnie wyglądającą aparaturą stała się w ciągu kilkunastu minut pełnoprawnym planetarium. Doskonałym narzędziem nowoczesnej edukacji. I to było piękne!

Od samego początku Tomek z Moniką nieśmiało namawiali mnie do sprawienia sobie podobnego sprzętu do edukacji astronomicznej. Ja akurat zainwestowałem wtedy w edukacyjny biznes bez astronomicznych konotacji, ale długo nie musieli mnie przekonywać.

W czerwcu 2011 stałem się posiadaczem przenośnego planetarium, właścicielem firmy Edukacja Astronomiczna i marki Astro Arena. Początkowo nie miało to wiele wspólnego z podróżami, ale szybko okazało się, że od teraz każda wycieczka - mała i duża jest wycieczką astronomiczną.

Pierwszy większy wyjazd z promocją astronomii miałem do Gniezna, gdzie wraz z lokalnym koordynatorem Marcinem organizowałem "Dni z astronomią". To były prawdziwe początki mojej firmy. Praktycznie wszystko miałem pożyczone. Tylko kopuła i wentylator w planetarium był mój. Do Gniezna pojechałem pożyczonym samochodem, z pożyczonym rzutnikiem i pożyczonym teleskopem. Wiele pomógł mi wtedy Ariel z Warszawy, który zorganizował świetne obserwacje teleskopowe, z którymi sam na pewno bym sobie nie poradził.

Jeszcze przed wakacjami 2011 r. nastąpiło otwarcie planetarium Niebo Kopernika w Warszawie. Jako Podbój Polskich Planetariów dostaliśmy zaproszenie na oficjalne otwarcie ze specjalnym pokazem w planetarium o północy. Podobało mi się, bo była to ta “nowa jakość”, którą rok wcześniej widziałem w Hamburgu. Karol Wójcicki ciekawie wprowadził nas w tematy warszawsko-astronomiczne prezentując Trójkąt Letni i Most Świętokrzyski. Potem obejrzeliśmy bardzo sugestywny seans o Darwinie pływającym M/S Beagle w poszukiwaniu tajemnicy “powstawania gatunków”.. Ta “nowa jakość” pokazała niestety też swój komercyjny pazur… seanse stały się mało astronomiczne. Piękne, ale mało astronomii tam było.

W momencie założenia firmy i pierwszych zleceń zmienił się model finansowania wszelkich wypraw astronomicznych. Wszystkie opisane wyżej przygody były płacone z mojej kieszeni Pieniądze miałem początkowo od rodziców, potem z prezentów, nagród i stypendiów, a w dorosłym życiu zwyczajnie z pracy. Od czerwca 2011 r. wszystkie wyprawy astronomiczne stały się samofinansujące, tzn. komercyjne wyjazdy astronomiczne zarabiają na inne opisane niżej niekomercyjne wyprawy.

Wiosną 2012 roku obserwowaliśmy tranzyt Wenus. Z tej okazji przetłumaczyłem amerykański seans "Tranzyt Wenus" i wraz z Tomkiem Lewickim graliśmy ten seans przez kilka miesięcy właśnie jako wspomnienie tego rzadkiego zjawiska. Miałem przyjemność przedstawić ten seans na uroczystości 40-lecia grudziądzkiego planetarium, z czego jestem bardzo dumny.

Największym hitem pierwszych lat działalności mojego planetarium okazał się seans "Dzieci Pana Astronoma". Skorzystałem z istniejącej ścieżki dźwiękowej przygotowanej jako bajka muzyczna jeszcze w latach 70., w uzgodnieniu z autorką - Panią Wandą Chotomską - opłaciłem należne tantiemy, pociąłem na logiczne fragmenty, Tomek Lewicki dobrał do tego dźwięku ciekawe obrazki i graliśmy to w naszych planetariach przez lata.

Pewną zmianą w modelu prowadzonej przeze mnie Edukacji Astronomicznej okazała się współpraca z uniwersytetami dziecięcymi. Instytucje te dość szybko zorientowały się, że astronomia jest popularną wśród dzieci nauką, ale samo planetarium nie wystarcza. Potrzeba innych rodzajów bodźców. Zaproponowałem warsztat “budowanie komety” z wykorzystaniem suchego lodu. Pierwszą wyprawę z “kometą” odbyłem do Legnicy wiosną 2012 r., ale potem wielokrotnie powtarzałem ten warsztat w każdym miejscu kraju.

Obecnie w ofercie mam kilkanaście warsztatów astronomicznych i kilka interaktywnych wykładów. Wszystkie dostosowane do różnych grup wiekowych, angażujące publiczność, sprawiające, że każdy może “dotknąć Kosmosu”, poczuć go, a nawet powąchać.

W październiku 2013 roku zostałem zaproszony na międzynarodową konferencją o nazwie Communicating Astronomy to the Public w Centrum Nauki Kopernik. Słuchając wykładów doświadczonych popularyzatorów astronomii z całego świata podjąłem ostateczną decyzję o otwarciu Koła Astronomicznego dla mieszkańców Kalisza.

Rok 2013 jest rokiem dużej zmiany jakościowej w prezentowanej przeze mnie edukacji astronomicznej. W listopadzie rozpoczęło działalność stworzone przeze mnie Koło Astronomiczne. Model działalności skopiowałem ze znanego mi z lat 90. Międzyszkolnego Koła Astronomicznego z Grudziądza. Cotygodniowe spotkania gromadzą miłośników astronomii w każdym wieku. Krótka kronika naszej kilkuletniej działalności znajduje się na stronie Malapert.

Wraz z Kołem Astronomicznym byliśmy do tej pory na dwóch wycieczkach astronomicznych. W Łodzi: w planetarium EC1 oraz w Warszawie: w Muzeum Techniki i na wystawie objazdowej "Gateway to Space". Chciałbym proponować uczestnikom Koła więcej tego typu wycieczek, ale organizacja nawet jednodniowego wyjazdu wiąże się z dużą ilością formalności, na które nie zawsze mamy na zajęciach czas.

Lata 2014-2017 to dla mnie podróże astronomiczne w każdy zakątek Polski i ustawiczna realizacja celów edukacji astronomicznej. Konferencje popularyzatorów Kosmosu, seanse w planetarium, warsztaty astronomiczne, pokazy nieba i ziemskich atrakcji przez teleskopy, wykłady dla mniejszych i większych widowni.

Dodatkowo - w Kaliszu - organizujemy publiczne pokazy nieba. Zwykle są one związane z popularną atrakcją na niebie: zaćmienie Księżyca, Perseidy, koniunkcje, tranzyty itd. W realizacji tych niełatwych przedsięwzięć pomagają mi wolontariusze z Koła Astronomicznego. Ela, Ala, Kacper, Kuba, Kordian i Piotrek oraz Damian, który dodatkowo niestrudzenie pomaga w obsłudze planetarium i innych atrakcji w czasie naszych bliższych i dalszych wyjazdów.

Jednym z takich wyjazdów, na który udaliśmy się z Damianem we wrześniu 2015 r. były imprezy towarzyszące Zjazdowi Polskiego Towarzystwa Astronomicznego w Poznaniu. Z okazji Zjazdu zorganizowano "Festiwal planetariów". To było bardzo sympatyczne. W kilku miejscach w Poznaniu, ustawiono mobilne planetaria. Między innymi nasze planetarium z premierowym seansem pt. "Kolorowy Wszechświat".

W czasie tego festiwalu zostałem zaproszony na spotkanie organizacji astronomicznych. W szerokim gronie popularyzatorów nauki wspólnie inspirowaliśmy się własnymi pomysłami na rozpowszechnianie wiedzy o najstarszej nauce świata.

W 2015 roku po raz trzeci poszukiwałem pracownika do planetarium. Dwóch poprzednich zwolniło się, pozostawiając za sobą dobre wrażenie. Tomek i Damian dalej są moimi dobrymi kolegami, ale pracownika do planetarium - przez jakiś czas - nie miałem. Zgłosił się do mnie amator astronomii Daniel. Zanim go zatrudniłem, poprosiłem o przygotowanie dla dzieci na zajęciach Koła Astronomicznego krótkiej prezentacji o obserwacjach nieba. Daniel stanął na wysokości zadania. Opowiedział o swoich obserwacjach astronomicznych i szkicach obiektów znanych z katalogu Messiera. Powiedział jednocześnie, że jest fanem zaćmień Księżyca i Słońca. Wspomniał, że w 2017 roku jest zaćmienie Słońca obserwowane jako całkowite w USA, ale jemu do USA na pewno nie uda się polecieć, więc pojedzie do zachodnich landów Niemiec, żeby to zaćmienie zaobserwować jako płytkie częściowe przy zachodzie Słońca.

“Płytkie częściowe zaćmienie Słońca przy zachodzie” to nie jest temat na inspirującą opowieść astronoma. Szczególnie pasjonata zaćmień, który za chwilę stanie się moim partnerem w interesach. Szybko przekonałem Daniela, że “marzenia są po to, aby je spełniać” i wraz z kolegą Damianem z Koła Astronomicznego postanowiliśmy we trójkę pojechać do USA na zaćmienie.

Dzięki realizacji wizji opisanej powyżej rok 2017 przyniósł kolejny skok jakościowy w przygotowywaniu i realizacji wypraw astronomicznych, a jednocześnie powrót do poniekąd zapomnianych przeze mnie wypraw zaćmieniowych. Pojechaliśmy na zaćmienie do USA. To była duża wyprawa. Potrzeba było dużego - jak na nasze możliwości - budżetu i stosunkowo długiego okresu przygotowań. Musieliśmy przygotować się na amerykańskie długie trasy i nieprawdopodobnie piękne amerykańskie widoki. Zrobiliśmy to! Spaliśmy w namiocie na campingach przemieszczając się w ciągu dnia od jednego parku narodowego do drugiego. W sumie, w ciągu ponad 2 tygodni zrobiliśmy samochodem ponad 6000 km.

Astronomicznych wrażeń też nie brakowało. Tydzień przed zaćmieniem odwiedziliśmy krater meteorytowy Canyon Diablo i obserwatorium we Flagstaff w Arizonie, gdzie odkryto Plutona, a dzień później byliśmy na Wielkim Kanionie. Tym Wielkim Kanionie, o którym usłyszałem w piosence Budki w 1995 roku.

Dwie noce przed zaćmieniem siedziałem nocą w Parku Yellowstone. Przy naszym małym namiocie zgasło już ognisko. Towarzysze podróży zdążyli zasnąć, a ja powoli dopijałem małą puszkę amerykańskiego lagera. Spoglądając na Trójkąt Letni na amerykańskim niebie wspominałem te wszystkie lata i podsumowywałem po cichu ile w ciągu mojego życia musiało wydarzyć się nieprawdopodobnych pięknych zbiegów okoliczności, ile planowanych zdarzeń, ile szczęścia i radości, które doprowadziły mnie do tego wielkiego parku, na skraj Wielkiego Amerykańskiego Zaćmienia.

Samo zaćmienie obserwowaliśmy w stanie Wyoming. To było naprawdę Wielkie Amerykańskie Zaćmienie. Nasza fotorelacja z całej wyprawy znajduje się na stronie Malapert.

Po powrocie z zaćmienia czekała nas miła niespodzianka. Na Zjeździe Polskiego Towarzystwa Astronomicznego w Zielonej Górze odebrałem certyfikat potwierdzający jakość naszego mobilnego planetarium i seansów. Certyfikat wystawiony jest na mobilne planetarium Astro Arena i ma nr 1. Wraz z Danielem jesteśmy z niego bardzo dumni.

W 2018 roku postanowiłem sprzedać planetarium pozostawiając sobie markę Astro Arena i prawa do seansów. Cały sprzęt kupił ode mnie Daniel, który dotychczas był pracownikiem Astro Arena. Daniel ma własną firmę, cały czas razem współpracujemy. Ja tworzę seanse do planetarium dla Daniela oraz skupiam się na własnej ofercie warsztatów i wykładów. I inspiracji Kosmosem.

Inspiracja przychodzi czasem w nieoczekiwanym momencie, z nieoczekiwanej strony. We wrześniu 2018 r. byłem w Chorzowie na żużlu. Do Stadionu, Parku, kolejki linowej i ośrodka harcerskiego sentyment mam wielki od czasu mojej pierwszej olimpiady astronomicznej przed laty i późniejszych szaleństw fromborskiego towarzystwa w Parku: nocą, w dzień, o każdej porze roku. Wracając ze stadionu, po meczu żużlowym, przechodziłem obok ośrodka harcerskiego (który teraz jest dwugwiazdkowym hotelem “Skaut”). W sposób niemożliwy do opisania zatęskniłem za olimpiadami astronomicznymi i niepowtarzalnym klimatem niełatwych zadań rachunkowych i obserwacyjnych. Klimatem, który w jedyny w swoim rodzaju sposób łączy się zawsze z wiosenną atmosferą Parku Śląskiego.

I wtedy wydarzyła się rzecz magiczna. Po powrocie do Kalisza odebrałem emaila od ucznia 1. klasy liceum z prośbą o… pomoc w zadaniach olimpiady astronomicznej. Tym uczniem okazał się niebywale zdolny Piotr Tokarczyk, który w roku szkolnym 2018/19 reprezentował nasze Koło Astronomiczne nie tylko na olimpiadzie, ale i na OMSA w Grudziądzu.

Rok 2018 był wyjątkowy także dla fromborskich “Wakacji w planetarium”. W obserwatorium na Żurawiej Górze świętowaliśmy 40-lecie “Wakacji”. Spotkały się starsze i młodsze roczniki. Zadziwiające było to, że wspomnienia tak różnych osób okazały się bardzo podobne. Dla mnie - jak zwykle - ważne było to, że - po raz kolejny - spotkałem się we wspaniałym miejscu z ludźmi, których znam bardzo dobrze, doskonale się rozumiemy, rozmawiamy o wspólnych zainteresowaniach i bawimy przednio.

W roku 2019 wyjechaliśmy 4-osobową grupą z Wielkopolski (Damian, Daniel oraz ja z żoną) na zaćmienie Słońca. Tym razem do Ameryki Południowej. Do Chile. Zaćmienie miało miejsce na początku lipca. W Europie lato, w Chile zima. Na szczęście zima w Chile podobna jest do polskiego lata - z jednym wyjątkiem - w nocy jest chłodno, a południowoamerykańskie hostele, hotele i apartamenty nie są przygotowane na chłodne noce. Widoki obserwowane na pustyni Atacama z nawiązką ten chłód rekompensują, a praktycznie zagwarantowane bezchmurne noce sprawiają, że jest Chile mekką astrofotografów. Ja nie fotografowałem. Wystarczył mi widok Alfy Centauri w pobliżu Krzyża Południa i cały Okręt Argonautów na niebie. Okręt, o którym tak lubię opowiadać w planetarium. Zdjęcia z tej wyprawy dostępne są na stronie Malapert.

Całkowite zaćmienie Słońca 2 lipca 2019 r. obserwowaliśmy z gór okalających dolinę Elqui Valley na południu pustyni Atacama. Nieopodal naszej grupy zaćmieniowej rozbiła obóz amerykańska ekspedycja z Fredem Espenakiem. Przeżycie niezapomniane. Jak każde zaćmienie…

(cdn…)


RKP
 
Posty: 6
Rejestracja: 17 Lip 2019, 14:31

 

Użytkownicy przeglądający to forum: Brak zarejestrowanych użytkowników oraz 14 gości

AstroChat

Wejdź na chat