Cześć,
Chciałbym skonsultować kilka kwestii z doświadczonymi obserwatorami planet. Uważam, że uporządkowanie tych wątpliwości przyda się także innym forumowiczom, dlatego tworzę publiczny wątek, zamiast pisać do poszczególnych osób na PW.
Ostatnimi czasy zastanawiam się nad sensem używania nasadki binokularowej w "ekstremalnych" obserwacjach planet. Chodzi mi o sytuację, gdy seeing jest na tyle dobry, że można wykorzystać pełnię zdolności rozdzielczej teleskopu o średnicy 180 mm (ponieważ moim podstawowym teleskopem jest Mak 180).
Patrzenie obuoczne bez wątpienia podnosi wygodę obserwacji, a także ma zbawienny wpływ na plastykę obrazu. Obserwatorzy zgłaszają, że tarcze planet zyskują wtedy na trójwymiarowości. Podczas patrzenia w okulary odnosi się też wrażenie, że te dalekie obiekty mamy tak naprawdę na wyciągnięcie ręki. Widać więc wszystko zdecydowanie ładniej. Bardziej estetycznie.
Niestety, nasadka bino oznacza kilka dodatkowych granic szkło - powietrze dla fotonów zmęczonych podróżą przez kosmos, degenerację obrazu ze względu na niewychłodzenie samej nasadki oraz kilka innych konsekwencji "praktycznych", np. konieczność korzystania z barlowa w refraktorach (kolejne granice szkło - powietrze i straty światła), różnicę w jasności torów optycznych (raz mniejszą, raz większą) albo wydłużoną ogniskową wypadkową w Makach lub SCT.
Jak wiadomo, część planeciarzy wyciąga nawet kątówki ze swoich teleskopów i wkłada okulary wprost do wyciągów, by nie stracić żadnego fotonu przez kolejne odbicia światła.
Jakie są Wasze doświadczenia? Która teoria jest Wam bliższa? Wolicie obserwacje planet za pomocą nasadki bino czy przez pojedyncze okulary pokroju np. BGO, Takahashi Abbe Ortho, etc.?
Serdeczne astropozdrówko,
Snejk