Chciałbym wszystkim kolegom obecnym podczas wietrznych obserwacji podziękować za pomoc przy nieszczęsnej wywrotce mojego teleskopu i doprowadzeniu go do stanu bliskiemu z przed wypadku.
Jestem winny informacji na temat stanu mojej maszyny. Otóż w ciągu tygodnia wyprostowałem obie wygięte "łapki" i dorobiłem kątownik trzymający uchwyt szukacza, gdyż oryginalny wyglądał jak śmigło(mam nadal straszne wyrzuty sumienia, Karol!). Pan Stasiu przyciął profil, tak dobrze jak potrafił, a raczej jak na to pozwoliła piła taśmowa, ponieważ na szukanie tarczowej nie miałem czasu. Szukacz więc nie do końca da się ustawić zgodnie ze sztuką, bo braknie regulacji, ale jest blisko. No cóż, będę musiał zrobić nowy profil. Chodziło jednak o to, by w warunkach bojowych sprawdzić, czy oby nie stało się coś poważniejszego...
W piątek po przyjeździe na miejsce szybko się rozstawiłem bardzo przezornie blisko chaty, bo jednak nadal wiało(!). Po paru godzinach byłem trochę zasmucony, ponieważ nie potrafiłem skolimować teleskopu na tyle, by gwiazdki były takie, jak bym sobie życzył. Zbudziło to we mnie pewien niepokój. Pogodziłem się z obrazem, który osiągnąłem i dałem sobie spokój. Miałem jeszcze nadzieję, że to może seing, lub jakaś wilgoć na wtórnym, bo trochę tak wyglądało...
Sobota o zmierzchu. Lustro w cieniu od paru dobrych godzin i to na solidnym wietrze(a wiało już mocniej, niż pamiętnej nocy), niebo cacy... Kolimacja pudełkiem, i ...całkiem nieźle. Mijają godziny. Dmie jak cholera. Już po północy. Nie wierzę w to, co widzę. Chichotki, Kocia Łapka, pod nią takie malutkie, na granicy mojej percepcji i chyba każdego z nas, gwiazdeczki. Ale w jakim wykonaniu! Prawdziwe, wymarzone diamenciki, szpileczki czy jak zwał... No, czegoś takiego chyba jeszcze nie doświadczyłem.
Ok. 1.30 wściekły zwinąłem sprzęt, bo mimo zawietrznej, robiło się groźnie no i trudno mówić w takich warunkach o obserwacjach.
Konkluzja: Należy czasem wywalić lustro w trawę, by wskoczyło na swoje przeznaczone miejsce... Chyba, że ktoś ma inną teorię.