Teleskopowa Wiosna

PostDamian P. | 30 Kwi 2017, 13:29

Było to w Niedziele Wielkanocną. Dzień rozpoczął się jak co roku, przeszywającą zimnem procesją na rezurekcji, mszą i śniadaniem – tym razem u siostry, jej męża i ich dwóch maluchów z nieprzebraną energią i ciekawością. Wokół stołu działo się sporo, wspomnę jednak tylko, że między innymi siostra znalazła w fotelu kupę pokruszonego ciasta, przypominającą mysie ścinki a cukrowy baranek stracił triumfalnie głowę. To nic, że skwaszona i posępna mina sprawcy, przybrała wyraz niepewności, może nawet rozczarowania tak apetycznie wyglądającym barankiem – ważne, że głowę odgryziono a baranka skosztowano.

Niedziela upływała pod znakiem chmur, które nie omieszkały poczęstować także deszczem, a nawet...nawet spadł śnieg, sypał gęsto drobnymi wiórkami przez kilkanaście minut; zjawił się nagle i tak samo szybko zniknął.
Zgodnie z zapowiedziami sat24 oraz meteo.pl, wieczór miał przynieść nadzieję na niebo. U schyłku dnia, wiatr, który jeszcze nie dawno nadawał rytm roztańczonym drzewom, ustał całkowicie a chmury zatarły po sobie niemal ślad, snując się leniwie długim językiem, jedynie nad zachodnim horyzontem. Powietrze było ostre i zimne. Błękit nieba z każdą chwilą nabierał ciemniejszego odcieniu. Lada chwila, w górze rozpocznie się coroczny pokaz wspaniałych wiosennych galaktyk.

Sprzęt wystawiłem koło ósmej i stojąc nie daleko domu, jeszcze chwilę patrzyłem na sylwetki drzew zarysowane na tle szafirowego nieba; na gałęziach jabłoni sterczały czarne pąki, czubek świerku wystawał szpikulcem pełnym iglastych palców a gęste czupryny wierzb przypominały włochate potwory, zastygłe w bezruchu. Pobliski, brzozowy lasek na zachodzie, wrzynający się soczyście u góry tłumem ciemnych postaci, wyglądał pięknie i zarazem tajemniczo. Nawet linie i słupy energetyczne zostały dotknięte swoistym urokiem tego stanu pomiędzy zachodem Słońca a nocą astronomiczną – stanu, który spowija otoczenie magiczną aurą, podobną do tej, jaka niekiedy zaskakuje nas o świcie i powoli maluje wokół cudowny pejzaż, który chciałoby się zatrzymać lub choćby spowolnić jego odsłonę.

Gdy wyszedłem ponownie koło dziewiątej, niosąc w jednej ręce krzesło, do nocy astronomicznej brakowało jakieś pół godziny. Szukałem czegoś, co pozwoliłoby mi dosięgać wyciągu mojej dwunastki na wyżej położonych obiektach, ale znalazłem tylko jeden kawałek styropianu. Kiedy szukałem dalej w garażu zawalonym rupieciami, rzucając światłem latarki to tu, to tam, napotkałem przywalonego gratami brązowego konia, sterczącego tylnymi nogami do góry. Był całkiem spory i wyglądał jak zastygły w bezruchu złodziej, na którego spadło nieszczęsne oko reflektora z wieży strażniczej. Nie czekając, odrzuciłem na bok dwa stare krzesła, siatkę i kilka innych gratów, chwyciłem pluszowe zwierzę za nogę i podniosłem. Gdy trzepnąłem ręką parę razy w jego grzbiet, z konia wydobył się kłąb kurzu. Może być niezły – stwierdziłem, po czym wróciłem na stanowisko i wytrzepałem jeszcze trochę z kurzu mojego nowego przyjaciela.

Było jakieś dziesięć po dziewiątej kiedy zgasiłem latarkę. W górze lśniło już mnóstwo gwiazd a lekka poświata na zachodzie zdradzała obecność Słońca schowanego gdzieś za widnokręgiem. Znajdowało się ono jakieś 15-16 stopni pod horyzontem. Wraz z nastaniem ciemności kontury drzew na atramentowym tle stały się całkiem czarne i niemal jednolite; z pogiętych łodyg jabłoni znikły pąki a czubek świerku sterczał jak szpon. Wierzba przy domu stała się nieprzezroczysta, otoczona przerzedzonymi krańcami gałązek, niczym sterczącymi niedbale włosami u starca – druga, obok drogi, zdawała się niemal lewitować nad horyzontem.

Zastanawiając się na co wycelować prawie obcy już dla mnie teleskop, patrzyłem na lecący od ruskich samolot. Zmierzał na południowy Zachód, przeleciał właśnie pod gwiazdą polarną, po chwili dotarł do połowy swej drogi po niebie i wtedy dobiegł do mnie jego spóźniony, przeciągły, głęboki, lecz niezbyt donośny huk. Maszyna minęła Polluksa – jednego z Bliźniąt i zbliżała się właśnie do Procjona.

Ustawiłem teleskop na lwią galaktykę NGC 2903. W 60-krotnym powiększeniu zobaczyłem jasną, owalną chmurę z jądrem a po chwili stwierdziłem, że jeden kraniec świeci nieco bardziej obwicie. Początkowo obraz trochę śnieżył (czy tak właśnie jest, kiedy nie patrzy się wieki przez jedno oko?), ale wzrok stopniowo przyzwyczajał się, obraz stawał się gładszy a galaktyka z każdą minutą powoli rosła jak drożdżowa bułka. W okularze 14mm zacząłem zauważać pewną nieregularność; tam gdzie w mniejszym powiększeniu świeciła jaśniej, teraz kumulował się jakby oddzielny, mglisty kłębek światła. Dłuższe boki galaktyki stawały się coraz bardziej uboższe w światło względem najbardziej oddalonych krańców. Mały mglisty obiekt, po wielu minutach stał się oczywisty. Wyglądało to tak, jakby galaktyka miała dwa jądra; jedno jasne pośrodku i drugie słabsze, bardziej mętne obok. Owal nabierał coraz bardziej esowaty, jakby lekko haczykowaty kształt. W 319-krotnym powiększeniu na pierwszy rzut oka widać było jasne jądro, ale już po chwili dookoła niego wyłoniło się delikatne halo o nieregularnej jasności. Oddzielny kłębek światła – zapewne chmura gwiazd NGC 2905 – także był teraz widoczny.

Zmieniłem okular na 25mm i namierzyłem Triplet Lwa. W okularze ujrzałem ledwo mieszczące się w polu widzenia, trzy piękne i różne galaktyki. NGC 3628 świeciła najjaśniej gdzieś pośrodku, po chwili pojawił się także ciemny pas wzdłuż galaktyki. Zmieniłem okular na 14mm. M66 miała nieregularny, haczykowaty kształt a M65 wyraźnie odznaczające się świecące centrum z wybiegającymi na boki świetlnymi strugami. NGC 3628 była spora, wciąż majaczył ciemny pas a jej krańce były jakby rozmyte. Po chwili wypatrzyłem tuż obok czwartą galaktykę – maleńką IC 2694. Przypominała bardzo słabą gwiazdę, świecącą tylko chwilami. Podczas gdy jej ślad znikał i pojawiał się ponownie, na krawędzi pola widzenia zjawiała się już M65.

Tyle o Lwie. Teraz Psy Gończe i duet galaktyk – NGC 4490 i NGC 4485. Przestawiłem krzesło ze styropianowym klockiem, na którym leżał koń ze zwisającymi po bokach kończynami i spojrzałem w okular. NGC 4490 była gruba, otaczała ją mętna ciemniejsza otoczka. Po chwili zauważyłem jak jej węższy kraniec skręca w stronę małej sąsiadki, natomiast cała galaktyka rozszerzała się w drugą stronę jak łopatka śmigła. Stawała się z czasem coraz bardziej napuszona, przy czym NGC 4485, która nie była idealnie okrągła, również zaczęła puchnąć. Wsadziłem okular 25mm i galaktyki, choć w mniejszej skali, zaświeciły chyba wtedy najpiękniej. O krawędź pola widzenia otarła się jasna satelita.

NGC 4449 o prostokątnym kształcie już w 60-krotnym powiększeniu była nieregularna a jeden jej róg był bardziej wyciągnięty. Przesunąłem się do jasnej gwiazdy podwójnej, obok której świeciła podłużna NGC 4460 i namierzyłem teraz maleńki kłębek słabego światełka, pomiędzy podwójną a NGC 4449 – tycie galaktyki PGC 40986 i PGC 40984, zlane w jeden obiekt. Zmieniłem okular na 14mm i spojrzałem najpierw na NGC 4449; stała się ona jeszcze bardziej nieregularna a jej wyciągnięty róg zaczął oddzielać się od reszty. Galaktyki PGC świeciły teraz dużo pewniej. Załadowałem 4,7mm i zaraz potem zobaczyłem pierwsze rozdwojenie. Czekałem na to od roku, podkręciłem powiększenie na maksa nie wierząc specjalnie, że się uda, jednak momentami obiekt rozłączał się i pojawiały się dwa oddzielne jądra, dwa kłębki, dwie tycie galaktyki. Cholera, to było niezłe. W polu widzenia świeciły trzy gwiazdki – kątownik. Musiałem co chwilę korygować ostrożnie i z odpowiednim zahamowaniem ręki teleskop by ustawiać ów kątownik na krawędzi pola. Miałem wtedy chwilę na przyjrzenie się memu wyzwaniu, ledwie kilka dobrych sekund, kiedy to ów obiekt płynął przez czarne pole, jak wolno opadający męt w oku na błękitnym niebie. I kiedy docierał do drugiej krawędzi, wówczas ponownie chwytałem zimny, skrzypiący w stawach teleskop, ustawiałem ostrożnie gwiezdny kątownik na krawędzi okręgu i ponownie nastawało to samo skupienie. Lewa ręka, którą zasłaniałem nieużyteczne oko, co jakiś czas drętwiała i musiałem coraz ją opuszczać. Nagle zgubiłem kątownik i obiekt znikł. Teleskop zaskrzypiał kilka razy i w okularze pojawiła się wielka NGC 4449. W 319-krotnym powiększeniu była najciekawsza, nieregularna i porozrywana, świeciły na jej tle jakieś plamy, być może obszary H2, czy też chmury gwiezdne, a także kilka gwiazd Drogi Mlecznej. Oderwany skrawek leżał już całkiem gdzieś z boku, mimo to, dało się zobaczyć, że jest spowity tą samą słabą poświatą, lekkim halo, które łączyło je i spajało z NGC 4449.

Powędrowałem krótką trasą do pięknej i bardzo jasnej NGC 4244. Jest świetna w każdym powiększeniu, gruba jasna igła na której tle, po dłuższym wpatrywaniu, pojawia się nieśmiało pewna subtelna nieregularność.
Zorientowałem się wtedy, że na moim dyktafonie nie świeci już maleńkie czerwone światełko i dotarło do mnie, że wszystko co notuję przepada i rozpływa się w przestrzeń. No tak – pomyślałem – wspaniale. Skończył pan? Nie, skądże, jeszcze trochę pogadam, może mój pies – o ile nie usnął ze znużenia – posłucha co nieco o Kosmosie. Brawo.

Zdając się na swoją pamięć, wycelowałem w kolejną Igłę. NGC 4565 tym razem pobiła konkurencję z Psów Gończych, zachwycając od pierwszego wejrzenia. Ciemny pas przy centrum pojawił się niemal od razu. Ta czarna krecha ma w sobie coś niezwykłego. Podobnie jak przy Sombrero i tutaj czuć tę magię, jakiś szczególny czar, płynący z zawieszonej w przestrzeni osobliwej galaktyki, czar doświadczania prawdziwego widoku czegoś wyjątkowego – nie w telewizji, nie na żadnej, nawet najlepszej fotce. Do diabła z fotkami w takich chwilach. Widok galaktyki Igły w teleskopie ma się do zdjęcia tak, jak podziwianie na żywo zabytkowego samochodu, do oglądania go na plakacie wiszącym nad łóżkiem. Owszem, zdjęcie będzie kolorowe (jak samochód tuż po lakierowaniu) a obraz na żywo szary, ale sęk w tym, że obcowanie na żywo, nawet z zardzewiałym wrakiem klasycznego samochodu, wywoła emocje nieporównywalnie większe i całkiem inne od tych z gapienia się w najpiękniej odrestaurowany wóz na plakacie. Cenię i podziwiam fantastyczne zdjęcia, ale rozumiem także na swój sposób wizual. Czerpię tę – być może czasem dla niektórych naiwną – satysfakcję z obserwacji szarych kształtów nocy. Cieszy mnie szara mgiełka tak, jak gdyby miała w sobie coś więcej niż kolor.
Gdy patrzyłem na NGC 4565 w okularach 25 i 14mm, wyglądała naprawdę dobrze. Dało się także bez trudu zobaczyć w jednym polu sąsiednią NGC 4562. Gdy podkręciłem powiększenie do 319 razy, galaktyka Igła rozciągała się przez całe pole widzenia – coś wspaniałego! Wypuszczała na boki długie strugi światła, tak spiczaste, że zerkając, nie można było ujrzeć ich krańców. Nie jest ona w tym powiększeniu co prawda zbyt jasna, ale kiedy damy jej trochę czasu, jej cienkie macki będą wyrastały w czerni jak laserowe strumienie, jak dwa świetliste języki latarni morskich po przeciwległych stronach.

Nie dam głowy, czy aby na pewno teraz skierowałem sprzęt na galaktykę Wieloryb (obok której świeciła nieregularna NGC 4656 ze swoją zagiętą końcówką), ale gdzieś w tym momencie za pewne ją widziałem. Przejdę od razu do rzeczy. Zostałem tym razem uwiedziony okazem, który nie mieścił się w polu widzenia okularu 4,7mm. Z początku NGC 4631 nie była zbyt jasna przy tej źrenicy wyjściowej, ale z upływem kolejnych chwil, świeciła coraz wyraźniej. Na jej tle zaczęły pojawiać się jakieś jasne plamki a obok, wciąż z łatwością widać było NGC 4627.
W takich chwilach można czasem pozazdrościć tym, którzy mogą skierować na te wszystkie wspaniałe galaktyki, wielkie monstrualne teleskopy. Ich cyklopy, pożerające swymi paszczami całe strumienie światła i do których wyciągu aby się dostać trzeba wspiąć się po drabinie, z pewnością pozwalają na moment zapomnieć o wszelkich niedogodnościach transportu, problemie trzymania pod jednym dachem z rodziną i złotówkach, które pochłonęło lustro. To prawda, że lornetka ma dla mnie nie mniejszą, a może i większą moc, nie tyle zbiorczą ile magiczną, ale wielkie bestie z jednym okiem od zawsze przerażały i zarazem fascynowały.

W okularze zaświeciła na moment pięknie skrząca się gromada kulista M53, jasna i znacznie rozbita a po niej przeskoczyłem do M101; przypominała trochę różę, sprawiała wrażenie mocno porozrywanej. Przy swej szarej i znacznie nieregularnej strukturze, miała bardzo dobrze widoczny zarys spiralny. Widziałem również kilka obszarów H2 tej galaktyki.

Namierzyłem teraz M81. Zobaczyłem dość łatwo mgliste pojaśnienie z boku – w miejscu gdzie powinno być ramię. Tuż przy wielkiej M81 widziałem także maleńką galaktykę PGC 28505; świeciła jak słaba gwiazda na granicy zasięgu, ale była w idealnej pozycji.
M82 prezentowała się wspaniale w każdym okularze. Zawsze gdy warunki są dobre podkręcam powiększenie na maksa. Galaktyka jak zwykle zdawała się mieć ciemną dziurę po środku a także inną, mniejszą z prawej, choć tak naprawdę dziura wcale nie jest w istocie dziurą. Nie przyjrzałem się tym razem zbyt dobrze M82, ale pamiętam, że część galaktyki świeciła bardzo jasno, natomiast inny jej obszar słabiej i bardziej mglisto.

Musiałem zobaczyć M51. Struktura spiralna świeciła jak żarówa w 60-krotnym powiększeniu, pięknie pozwijana cienkimi ramionami, nasączonymi gęstym halo. Jej sąsiadka – NGC 5195 – również świeciła jasno, może trochę nieregularnie i jakby w połowie inaczej. W okularze 14mm widok również był świetny a w powiększeniu 319-krotnym galaktyka była jak zwykle ogromna. Wokół jądra roztaczały się przerywane skrawki ramion, mgliste łuki, zdające się układać w koncentryczne kręgi.
Szukałem obok IC 4263 – słabiutkiej igły, ale wpadłem najwyraźniej w pułapkę i zmyliłem położenie. Są tam obok siebie dwa podobne układy gwiazd i gapiłem się chyba nie w ten co trzeba. Rok wcześniej widziałem tę galaktykę całkiem pewnie, choć była obiektem dość trudnym przy jasności 14,5mag. Tuż obok, pobliskie trzy galaktyki – NGC 5169, 5173 i 5198 – świeciły bardzo łatwo.

Zza świerku rosnącego za oborą wyłonił się Kruk, dając tym samym znak, że widać już Sombrero. Tuba powędrowała nisko i w okularze zaświeciła M104. Może to za sprawą sławy, może przez urok własny, ale płynie z tej galaktyki coś, co przyciąga, nadaje pewną osobliwość. Czasami spotykamy się z obiektem w książce, telewizji a gdy po latach mamy sposobność ujrzenia tego samego obiektu, tej wspaniałej galaktyki o której tylko czytaliśmy wzmiankę pod zdjęciem, albo którą znaliśmy z prezentacji kształtów galaktyk... kiedy widzimy ją na żywo, nabieramy pewnego rodzaju podziw, czerpiemy kojącą magię chwili. Oto prawdziwe Sombrero, słynna galaktyka ze swoim urzekającym pasem, czyż to nie wspaniałe?
Co do licha sprawia, że jest tak wyjątkowa? Jest wiele podobnie hipnotyzujących galaktyk, ale ta jest jakby inna. Coś z nią jest nie tak. Patrz na nią, patrz i skup się, co Ci przypomina? Co przypomina ten owal i ten dysk, ta budowa...czyż to...czy nie wygląda jak latający talerz? Jak spodek?
Tak, teraz widzę i walnijcie mnie patelnią w łeb, jeśli gadam o rzeczy. Zanim jednak to zrobicie może zdążę krzyknąć: ej, spokojnie, to tylko fantazja. Pewnego wieczoru, gdy patrzyłem na zdjęcia Sombrero, nagle ze zgrozą zobaczyłem statek obcych. To już nie był obiekt oddalony o miliony lat, ale gigantyczna maszyna, zmierzająca prosto w naszym kierunku.
Okej, czasem człowiek sobie pobuja. Wystarczy tego. M104 była bardzo ładnie widoczna w powiększeniu 60 razy, z ciemnym pasem pojawiającym się u góry (z tym pasem pełnym okien, zza których świecą pary oczu?) Jak dobrze pamiętam w 14mm było chyba trudniej zobaczyć pas a w 319 razy widoczne było już tylko odcięcie, tam gdzie zaczynała się krawędź ów krechy, od strony centrum.

Spędziłem także chwilę przy gromadzie kulistej M3 – bardzo ładnej i rozgromionej w 14mm – a następnie rzuciłem okiem na Łańcuch Markariana, poprzedzony w przelocie M87. Łańcuch widziałem po kawałku a w obrębie M84 i M86, naliczyłem na pierwszy rzut oka, jakieś dziesięć galaktyk w polu widzenia.

Na sam koniec w teleskopie zaświecił Jowisz, uderzając swym blaskiem w oko tak, że dało się odczuć lekki ból. W jednej chwili dotychczasową adaptację trafił szlag, ale nie przejmowałem się tym zbytnio – to był już koniec sesji. W 107-krotnym powiększeniu wyglądał bardzo żywo; widoczne było cztery pasy a w jednym z głównych, widać było dwie ciemne dziury. W drugim pasie głównym – jak sobie wtedy nazwałem górnym – widać było jakieś białe plamki a ów pas był trochę poszarpany. Z lewej strony tarczy do krawędzi zbliżał się jakiś pomarańczowy owal. Do wyciągu trafił okular 4,7mm, który pokazał Jowisza również całkiem nieźle, choć przez większość czasu był spowity mglistą zasłoną niestabilnej atmosfery. Czasem jednak pokazywały się wyraźne postrzępione pasy, ciemne dziury i jasne plamy. Gdzieś obok rozpościerał się orszak księżyców galileuszowych.

Teleskop spisał się dobrze. Pokazał ciekawie trochę obiektów, zresztą chyba wszystkie znałem już wcześniej, ale odwiedzając je ponownie, mam nieodparte wrażenie, że znowu widziałem coś nowego. Wieloryb pokazał plamki, których wcześniej nie było, dwie małe galaktyki, zagubione w rejonie Psów Gończych rozdzieliły się na moment, a Igła zachwyciła raz jeszcze na inny, odmienny sposób. Także M104, wiszące tuż nad gwiazdozbiorem Kruka, zobaczyłem podobnie a jednak nieco inaczej; nie tylko je widziałem, ale i rozmyślałem o nim. Patrzyłem na niecodzienny widok świecący w okularze. Widok, który sprawia, że przez chwilę zatrzymujemy się, pogrążamy w zadumie, czy nawet lekkim rozmarzeniu, wstrzymując czasem oddech by po chwili znów zaczerpnąć ziemskiego powietrza. Nie chcę zanudzać o tym wszystkim co myślałem bo już wystarczająco przeciągnąłem wstęp i opis kilkunastu klasyków, których nikt już prawie nie opisuje – bo jak to się mówi: ile razy można – poza tym założę się o nowego Fufinona, że miewacie czasami podobne myśli.

PS
Jeszcze jedno: siedzenie na tym koniu wcale nie należało do najwygodniejszych.
 
Posty: 363
Rejestracja: 12 Sty 2014, 19:12

 

Postdark | 01 Maj 2017, 15:56

Gratuluję udanych łowów między-galaktycznych i lekkości pióra.
. Jeszcze jedno: siedzenie na tym koniu wcale nie należało do najwygodniejszych.

Może dlatego, że siedziałeś na oklep :lol:
SW Flex 14"
Okulary:
Pentax XW30, XW20, XW10, XW5
Lumikony OIII/2" i UHC/2"
Astronomik H-Beta/2"
Orion H-Beta/2"
C6D, C7D Sigma 150-600/4.5-6.3, Canon 24-105/4L, Canon 24-70/2.8L
Canon 28-135/3,5-5.6
Tamron 70-300/4-6,3
Awatar użytkownika
 
Posty: 1743
Rejestracja: 19 Paź 2008, 19:46
Miejscowość: Sieradz (Rossoszyca)

PostDamian P. | 01 Maj 2017, 22:28

Dzięki :)

Ano, siodła nie miałem:D Ogólnie to pod nogi coś by się przydało :)
 
Posty: 363
Rejestracja: 12 Sty 2014, 19:12

 

Postians | 06 Maj 2017, 21:37

Świetna relacja, gratuluję także talentu pisarskiego ;-) bardzo przyjemnie się czytało.
Newton 16"; Myriad 20mm 100*, Myriad 9mm 100*, ES 6,7mm82*, Orion UB 2", Optolong OIII 2".
Awatar użytkownika
 
Posty: 20
Rejestracja: 01 Sty 2016, 10:05
Miejscowość: Dzierzgoń

 

PostDamian P. | 07 Maj 2017, 23:03

Ians, dziękuje i ciesze się, że się podobało:)
 
Posty: 363
Rejestracja: 12 Sty 2014, 19:12

 

Użytkownicy przeglądający to forum: Brak zarejestrowanych użytkowników oraz 17 gości

AstroChat

Wejdź na chat