Bezdenna studnia, Jednorożec i światło z głębi Kosmosu

PostDamian P. | 01 Kwi 2020, 07:48

Teleskop


Już po około dwudziestu minutach zorientowałem się, że trzy pary grubych skarpet to za mało, by powstrzymać mróz. Miejsca w gumofilcach zostało jeszcze sporo, ale było za późno – okutany w koc, siedziałem na krześle w miejscu, gdzie diabeł mówi dobranoc i musiałem dotrwać do końca. Z kilkunastu celów dostrzegłem cztery, może pięć, z czego jeden okazał się tylko gwiazdą nawet w dużym powiększeniu 12”. Sesja z 23 marca nie była zbyt udana.
Tak więc mgławica Czerwony Czworokąt (HD 44179) w Jednorożcu była gwiazdą i nie sądzę bym pomylił ją z inną. Do Berkeleya 39 nie dotarłem, zgubiłem trop i musiałem ruszać dalej. Posiłkując się gwiazdami Małego Psa, dotarłem do mgławicy Sh2-274 alias Meduza w Bliźniętach, która ukazała się niemal od razu, tląc się słabo, lecz pewnie – szczególnie, gdy przesuwać teleskop wte i wewte.
W przerwach między kolejnymi obiektami zrzucałem z siebie koc, kręcąc teleskopem odnajdywałem kolejny obiekt i ponownie zarzucałem koc, machając nim w ciemnościach, jak jakiś szaman albo czarodziej odprawiający czary.

Następnie wycelowałem w czerwonawą Alphard Hydry, po czym odnalazłem na zachód odeń galaktykę MCG-01-24-001. Początkowo nie było nic, ale zaraz zaczęło być i potem już zostało i było dalej. Przyklejona do gwiazdy podłużna smuga z każdą chwilą jaśniała coraz mocniej. Porównywałem ten widok do innych gwiazd, ale nie zauważyłem podobnych rzeczy.
Stąd ruszyłem na północny wschód, a odnalazłszy właściwe miejsce, na powrót zarzuciłem koc na głowę i w zupełnych ciemnościach skrupulatnie badałem co z mgławicą Abell 33. Długo to trwało, toteż postanowiłem wrócić tu później.

Tymczasem ustawiłem teleskop na gromadę M44, która w małym powiększeniu szukacza, na atramentowym niebie, lśniła niby rój świetlików i odbiłem na wschód, do miejsca, gdzie miałem znaleźć swój pierwszy kwazar, tym samym wyznaczając rekord najodleglejszego dostrzeżonego do tej pory obiektu odkąd zobaczyłem grupę Hickson 55, odległą o jakieś 700 milionów lat świetlnych od ziemi. Na wschód od Żłóbka znajduje się jaśniejsza boja nawigacyjna 7.30 wielkości, która wyznacza trójkąt z gwiazdami Asellus Australis i Asellus Borealis, dzięki czemu wstrzelenie się w miejsce jest względnie łatwe. Ale to tylko pierwsza część starhoppingu. Galaktyka aktywna typu lacertyda świeci bardzo słabo nawet dla 12” teleskopu, w towarzystwie równie słabych gwiazd. W pośpiechu poległem byłem i niczego nie ugrałem, choć owe słabe gwiazdy widziałem. Na pocieszenie mignęła mi galaktyka IC 2423. Stąd udałem się do Lwa.

Jakiś czas później byłem bliski pewności poświaty Leo 1, jednak Regulus niczym zły chochlik nie dawał za nic tego rozstrzygnąć. Poszedłem więc dalej, zapominając kompletnie o Sekstansie A i o Sekstansie B, które także zaplanowałem na ten wyjazd, i wycelowałem w Warkocz Bereniki wypatrując Myszy. Wydaje mi się, że odniosłem sukces, zobaczyłem dwa małe, zamglone kłębki światła splątanych ze sobą galaktyk, o numerze NGC 4676 A i B bądź też Arp 242.
Miał być jeszcze inny Arp, w Wielkiej Niedźwiedzicy, Arp 148, znany też jako obiekt Mayalla, lecz nie podołałem wówczas lokalizacji, którą zbyt krótko studiowałem w domu. Wróciłem jednak do Abella 33 i znów, zerkając długo z każdej strony, próbowałem dostrzec coś nietypowego i innego niż blask gwiazdy. Po długim czasie miałem wrażenie, że istotnie coś tam jest nie w porządku, oczywiście ku mojemu zadowoleniu, jednak wciąż było to bardzo trudne do zdefiniowania. Nie wiem, czy widziałem ślad mgławicy, jednak to, co tam było, choć może u mnie o wiele delikatniejsze, idealnie określił Lukost, opisując: A33 wygląda tak, jakby materia wyciekała z gwiazdki i rozlewała się obok.

Chłód całkowicie otoczył moje nogi, wpełzł do butów i lizał stopy. Wyły bezgłośnie coś o kaloryferze, o gorącej wodzie z solą, o kołdrze, o Piotrkusiu z forum, który wspomniał w statusie o tym, że też nie chce się przeziębić, o herbacie (może z cytryną, a może nie), chciały gdziekolwiek, byle dalej stąd. Cała reszta miała się dobrze; kalesony, na to dwie pary spodni, dobra kurtka z kapturem i czerwony koc. Swoją drogą, ów koc wspaniale odcinał mnie od świata zewnętrznego, pozostawiając w niezmąconej czerni tylko bezdenny, idealnie okrągły otwór niczym magiczna studnia, w której skrzyły się gwiazdy i inne cuda.


Lornetka


Wieczór później zostałem w domu i postanowiłem, że wyjdę na podwórko z moim Nikonem 10/50. Na krótko przed wyjściem sporządziłem listę celów. Chciałem bowiem podejrzeć Jednorożca, który pochylał się już w stronę zachodu, podążając w ślad za Orionem.
Rozstawiłem się między świerkami a starą oborą, mając szeroką wnękę na południe. Światła Włodawy skrywały mury, a drzewa stojące szpalerem po prawej starały się zasłonić gałęziami Wenus. I chociaż dom miałem daleko za sobą, spowijały go ciemności. Jedynie słaba poświata sączyła się przez firanki z okna pokoju mojej mamy – gdzieś w środku świeciła lampka skierowana kloszem w podłogę. Ale nie widziałem nawet tego. Myślcie sobie co chcecie, jednak jeśli chodzi o adaptację wzroku, staram się podchodzić do sprawy poważnie. Przynajmniej na tyle, na ile się da.

Powyżej linii łączącej Syriusza z Saiphem, widać dwie jaśniejsze gwiazdy – beta oraz gamma Monocerotis. Można przyjąć, ze to kopyta Jednorożca, tak więc NGC 2215 szukałem pomiędzy kopytami Jednorożca. Miała być poniżej linii i w odpowiednim miejscu rzeczywiście dostrzegłem słaby mglisty obiekt. Z każdą chwilą jaśniał, przeobrażając się z małego, szarego kłębka w świecąca całkiem nieźle kulkę, w której coraz wyraźniej zaznaczało się centrum, stając się bardziej punktowe. Najjaśniejsza gwiazda w gromadzie ma ponad 10mag, więc możliwe, że próbowała przebić się na pierwszy plan.
Przeskoczyłem nieco wyżej do jasnej gromady NGC 2232. Lekka mleczna poświata otulała dwie grupy słońc. Na pierwszy plan tej po lewej wybijał się czworobok, z którego najjaśniej świeciła 10 Mon, trzy słabsze zaś były podobnej wielkości. Wokół 10 Mon dostrzegłem dwoje, może troje malutkich towarzyszy. Poniżej były jeszcze inne. Grupa na północny zachód wyróżniała się trzeba gwiazdami, ale i tam było ich w rzeczywistości więcej. Po jednej i po drugiej stronie naliczyłem po około 7-8 słońc, co w sumie daje około 15 składników, ale które należały do grupy albo których nie policzyłem, a należałoby policzyć, tego nie wiadomo.

Przeskoczyłem potem do Syriusza, przesuwając go nisko w polu widzenia, by jak najkrócej patrzeć i ruszyłem na północ. Mijając niewielki trójkąt dotarłem do pomarańczowej Theta CMa, skąd udałem się na południowy zachód do większego trójkąta. Tu zwróciłem uwagę na grupkę gwiazd po prawej w kształcie małej wieży, która przypominała nieco gromadę Stock 19 z Kasjopei i popłynąłem dalej ku północy. Natknąłem się na kątownik z czterech gwiazd. Tuż przy najwyższej z nich, po wschodniej stronie skrzyła się grupka NGC 2302. Zerkając, można było dostrzec ślady oddzielnych słońc. Od południowego zachodu w kierunku gromady zmierzał jakiś satelita, przeleciał przez nią, po czym pomknął w kierunku północno-wschodnim.
Potem wypatrywałem nieco na wschód NGC 2309 i po kilku minutach wydawało mi się, że widzę bardzo słaby, maleńki, mglisty obiekt, pojawiający się raz po raz na ciemnej ścianie nieba, lecz później w domu zobaczyłem, że gromada ta ma 10.5mag jasności i uznałem to za niepowodzenie. Wiem, że obiekty o tej jasności są jak najbardziej możliwe do wyłapania w 10/50, jednak szanowny pan Monoceros nie był na to gotów.
Spojrzałem także na miejsce, gdzie znajduje się maleńka mgławica NGC 2316, ale nie było nic. Potem przyglądałem się jasnej i zwartej M50, której wyłuskane zerkaniem gwiazdy połyskiwały w silnym blasku całego klastra.
Kątem oka widziałem zaplątaną w świerkach Wenus.

Następnie ruszyłem na południowy wschód, gdzie napotkałem oczekiwane trzy jasne gwiazdy około 6 wielkości. Przy środkowej z nich była NGC 2353. Zaraz potem dostrzegłem w polu widzenia także NGC 2343, leżąca blisko Mgławicy Mewa (IC 2177).
Poza polem widzenia coś nagle błysnęło i dobiegł mnie dźwięk silnika samochodu. Chcąc uratować adaptację, osłoniłem dłonią w rękawiczce oczy i czekałem aż dźwięk nagle się załamie, gdy mknący polną drogą na południu samochód zniknie za ścianą obory.
W gromadzie NGC 2353 błyszczało kilka gwiazd. Wydawało się, że poświata od jasnej gwiazdy, przy której się znajdowała, próbuje pochłonąć tamtejsze słońca. NGC 2343, ta która leży blisko Mewy, była mniejsza i naliczyłem w niej około 4-5 gwiazd.

O ile pojaśnienie, które brałem w duchu za głowę Mewy, okazało się fałszywe, o tyle zapamiętałem inną, podłużną smugę światła, która rozciągała się mniej więcej od środkowej gwiazdy V569 Mon na północ, mijając gwiazdkę, potem parkę gwiazd, potem kolejną gwiazdkę i kończąc się gdzieś przy słońcu 7 wielkości. Nie spędziłem tam co prawda dużo czasu, jednak warto to sprawdzić, gdyż później w domu okazało się, że właśnie tak przebiega górne skrzydło Mewy.

Od Mewy odbiłem na południowy wschód, gdzie połyskiwało gwiezdne krzesełko, obok niego zaś wypatrzyłem trzy gwiazdki podobnej wielkości. Kątem oka wypatrywałem przy górnej z nich małego mglistego obiektu. Przez dłuższą chwilę nie było nic, ale po chwili z mroku zaczął się wyłaniać Hełm Thora (NGC 2359). Na razie ledwie dostrzegalny, potem wyraźniejszy, by stać się w końcu oczywistym, choć wciąż bardzo słabym kłębem nieokreślonego kształtu.
Dalej, na południu, ujrzałem gromadę Karoliny (NGC 2360), niezbyt dużą, acz świecącą całkiem jasno. Nie dostrzegłem jednak pojedynczych słońc. Do tej dwójki przyłączyła się wkrótce NGC 2345, jaśniejąca gdzieś pod Mewą i pod dwoma słońcami ponad 7 wielkości, i trójka połyskiwała teraz w jednym polu, świecąc każde na inny sposób. Najokazalej gromada Karoliny, potem NGC 2345, w końcu blady, trudno dostrzegalny, unoszący się nad gwiazdowym krzesłem Thor.

Wreszcie osobliwa trójka znikła, a na jej miejsce pojawiła się przecudowna para lśniących gromad Messiera. Nad M47 połyskiwała NGC 2423, obie gromady zaś zdawał się łączyć sznur z gwiazd. Z północy na południe, tuż obok M47, opadł satelita. W szarej masie M46 pływały dwie, trzy gwiazdy.
Ruszyłem na północ, do Melotte 71. Mglisty, okrągławy obłok był wyraźny i oczywisty, jednakże po spektakularnym widoku gromad Rufy, nie wywarł większego wrażenia. Gromada wciąż mieściła się w jednym polu z parą Messierów.
Znalazłem się na północno-wschodnim rogu psiego podwórka i zatrzymałem przy NGC 2539. Poznałem ją po tym, że obok gwiazdy wisiała chmura, jak dymek na tekst w komiksach. Kątem oka w owej chmurze widziałem osobne gwiazdy.
Udałem się na północ i minąwszy jaśniejsze słońce, skręciłem na zachód, by w końcu natknąć się na NGC 2506. Była to jednolita, nieduża kula mgły, bez śladów gwiazd. Oba obiekty mieściły się razem w kadrze z NGC 2539, ale były na tyle blisko krawędzi, że obraz nie był dobry.

Żuraw zaskrzypiał, wygiął się i chwilę później w lornetce świeciła już Rozeta. O, panie i panowie, co to był za widok! Nie mogłem oderwać oczu od Rozety, bowiem mgła tak silnie i tak daleko otulała drabinkę z sześciu gwiazd, że trudno było uwierzyć. Najsilniej poświata kumulowała się na łuku północno-zachodnim. Przepiękny widok! Amazing! Amazing!... wołałem w duchu.
Musiałem jednak opuścić Rozetę, na jej miejsce pojawiła się gromada NGC 2301. Sznureczek słońc wił się pionowo, po czym gwiazdy ułożyły się w literkę Y z przegiętym ogonem. Najwięcej działo się jednak w centrum, gdzie było jasne zgrubienie – tkwił tam jakiś zlepieniec z gwiazd.
Żuraw znów wydał z siebie cienki skrzek, a w lornetce zobaczyłem NGC 2264 z silnie świecącym korzeniem, to jest gwiazdą S Mon, lub jak kto woli 15 Mon. W ogóle cała Choinka z każdą chwilą jaśniała.
Szukałem Zmiennej Mgławicy Hubble'a, ale nie pamiętałem gdzie dokładnie jest, toteż po krótkim rozeznaniu odpuściłem. Żuraw raz jeszcze przeraźliwie zaskrzypiał, a ja przez chwilę, niezupełnie poważnie, patrzyłem w miejsce, gdzie znajduje się Abell 21. Jednak żadnej Meduzy nie było.
Chciałem zobaczyć M35, lecz zasłaniały ją gałęzie świerków, więc przeniosłem całe stanowisko kilka metrów dalej i skierowałem dwururkę na plamkę światła. W kadrze rozbłysła róża utkana z mrowia gwiazd. W jej pobliżu świeciły słabo dwie plamki światła, które okazały się być gromadami IC 2157 oraz NGC 2158. Nie zapomniałem też o Głowie Małpy (NGC 2174), której wyraźna poświata otulała gwiazdę.

Nisko na zachodzie stał Orion. Skierowałem w tamtą stronę lornetkę, chcąc sprawdzić, czy tli się Płomień. Mgławica M42 wciąż była bardzo piękna, choć nie tak, jak to bywa, gdy jest wysoko. Nad nią widniały słabe ślady mgławic refleksyjnych, wyżej zaś wisiało kilka gwiazd luźnej gromady NGC 1981. Ale przy wschodniej stronie Pasa Oriona nie palił się już żaden Płomień. Jedynie powyżej, gdzieś nad Pasem i w lewo, wisiał malutki kłębek mgławicowości M78.
Odwróciłem żurawia i wycelowałem go w całkiem inny rejon nieba, ponad wielkie W Kasjopei, i dalej w prawo, za trzy gwiazdy 42 Cas, 48 Cas i 50 Cas. Była tam rozległa, ale ładnie odróżniająca się od tła, wyraźna gromada Collinder 463. W jej podłużnej sylwetce naliczyłem szybko jakieś dwa tuziny gwiazd.


Teleskop


Słońce już dawno znikło za horyzontem. Kręcąc lornetką po nieboskłonie, malowałem łuki, zataczałem koła, kreśliłem pasy poziomo i pionowo, chwytałem za krawędź teleskopu i filowałem celownikiem nad zachodnim widnokręgiem, to znowu wyginałem żurawia i obtańcowywałem dookoła jednego i drugiego. W końcu w lornetce pojawił się na chwilę cieniutki jak nitka, ledwie dostrzegalny, blady kosmyk. Za chwilę znikł i znów nie mogłem go odnaleźć. W końcu niebo przygasło na tyle, że przypominający haczyk na ryby Księżyc pozostał już w Nikonie, a potem znalazłem go w teleskopie. Białawy, lekko zarysowany łuk z każdą minutą nabierał kontrastu i w końcu pojawiły się pewne oznaki struktur. W powiększeniach 60 i 107-krotnych wyglądał pięknie, w 319, choć nie mieścił się w kadrze, obraz był słaby. 1.6 procentowy Księżyc wywarł na mnie tak duże wrażenie, że pokazałem go mamie. Łuk w kształcie zęba od zgrabiarki w końcu zawisł w teleskopie tuż nad płotem. Przez pewien czas Księżyc widać było na żywo. Zostawiłem na trawie teleskop i żurawi trójnóg.

Wróciłem kilka godzin później, bez lornetki, i obserwowałem parę lwich galaktyk, to jest NGC 3227 i NGC 3226 a także NGC 3222 i NGC 3213.
Zorientowałem się nagle, że galaktyki przygasły. Spojrzałem w górę. Po niebie sunęły chmury o jasnobiałych brzuchach, płynąc leniwie jak dym z komina w niemal bezwietrzną noc. Musiałem poczekać, a gdy tylko Lew otrzepał się z białego puchu, ponownie obserwowałem te same galaktyki. NGC 3227 początkowo odsłoniła owalne halo, jednak z czasem owal przestał być owalem i kształt stał się nieco dziwny. Sąsiednią NGC 3226 potraktowałem trochę po macoszemu, właściwie nie zmieniała się ona poza jasnością. Pod koniec obserwacji, gdy miałem powiększenie 319-krotne, NGC 3227 znów się zmieniła. Miałem wrażenie, że po przeciwnej stronie jądra względem eliptycznej N3226 pojawia się poświata. Po powrocie do 14mm ulotna chmurka wciąż tam chyba była. W bliskim sąsiedztwie tych galaktyk całkiem łatwo widoczna była nieduża NGC 3222, a nieco dalej dość słaba NGC 3213, lecz po czasie, jaki tam spędziłem i ona pojawiała się stosunkowo łatwo.

Chmury tymczasem odsłoniły gromadę M44. W jej pobliżu odnalazłem galaktykę IC 2423, która świeciła bardzo słabo, lecz pewnie. Pamiętając tym razem dokładnie wzory i inne mikroasteryzmy, odnalazłem maleńki trójkącik z gwiazd, a zaraz po nim inne gwiazdy, wreszcie wzór, na który czekałem. Po chwili zobaczyłem maleńką bladą kropkę. Oto sygnał z galaktyki aktywnej OJ 287. Zaiste dziwna to była chwila. Chciałoby się czegoś doznać, poczuć jakieś emocje. Lecz wydarzenie nie miało w sobie nic głośnego. Ot, błyskające z trudem tycie światełko, które przeleciało niebywałe 3,5 miliarda lat świetlnych bym mógł je zobaczyć. Gdzieś obok płynął maleńki trójkącik z gwiazd.

Chmury zjawiały się nie wiadomo skąd i odchodziły. W okularze pojawiła się na krótki moment galaktyka M109, potem NGC 3953. Następnie przyjrzałem się M51 (wraz z NGC 5195), której ramiona pięknie zawijały się wokół jądra w mniejszych powiększeniach, w ponad 300-krotnych zaś rozrywały na strzępy. Chmury pojawiały się to w Lwie, to w Raku, to w okolicach Wielkiego Wozu, to znowu w Pannie. Nisko nad zachodnim horyzontem pulsowała przygaszona Betelgeza. Gdy w Lwie robiło się czysto, walczyłem z Regulusem, który wciąż pilnował Leo 1 niczym warujący pies. Następnie, skryty pod kocem, szukałem w ciemnościach Wielkiej Niedźwiedzicy galaktyk Arp 148, ale nie było nic.
Na koniec dostrzegłem nieoczekiwanie trapez Herkulesa wspinający się na wschodzie, co wywołało jakieś przyjemne uczucie, i wycelowałem teleskop w kierunku M13, rozmyślając o tym, że gdzieś tam, między mną a gwiezdnym potworem, mknie w przestrzeni wiadomość, którą wysłano do potencjalnych istot. Wielka Gromada Herkulesa wisiała w ciemności, fotograficznie piękna, rozpryśnięta w drobny mak, lśniąca tysiącem migoczących iskier. Zarzuciłem na siebie koc i odcinając się od świateł ziemi, patrzyłem na bezdenny, idealnie okrągły otwór niczym magiczna studnia, w której skrzyły się gwiazdy i inne cuda.
 
Posty: 363
Rejestracja: 12 Sty 2014, 19:12

 

PostDominik Woś | 01 Kwi 2020, 23:06

Lornetka to 10x50 a teleskop?

Jeśli pozwolisz to uzupełnię Twoją relację zrzutami z ektanu SkySafari dla mniej zaawansowanych obserwatorów.

Pozdrawiam,
Dominik
Pozdrawiam,
Dominik
 
Posty: 4399
Rejestracja: 26 Lip 2005, 22:05
Miejscowość: Łomianki /k Warszawy

PostDamian P. | 02 Kwi 2020, 12:02

Teleskop jest wspomniany na początku w pierwszym akapicie - 12". Dokładniej jest to Synta 12" na dobsonie. Oczywiście jak najbardziej można wrzucać zrzuty :wink:
 
Posty: 363
Rejestracja: 12 Sty 2014, 19:12

 

Użytkownicy przeglądający to forum: Brak zarejestrowanych użytkowników oraz 18 gości

AstroChat

Wejdź na chat