Przyszło mi do głowy coś jeszcze: że testy latarkowy i szczelinowy mogą w rzeczywistości
sprawdzać coś innego. Rzuciło mi się to w oczy po ponownym zajrzeniu do rysunku Optycznych, który linkowałem wcześniej (pozwolę sobie przypomnieć:
http://www.optyczne.pl/91-s%C5%82ownik- ... ciowa.html). Chyba powoli zaczynam też rozumieć wywody EdZ-a. Do rzeczy:
Co by się stało, gdyby ktoś wstawił przysłonę między pierwszą soczewką a jej ogniskiem, w sposób pokazany w załączniku, i zaczął ją przymykać? Ot, brzeg obiektywu zostałby zasłonięty, źrenica by zmalała...
Otóż nie!. Nie od razu. Najpierw obraz tylko ściemnieje na brzegach. Gdy przysłona zacznie odcinać promienie wpadające brzegiem obiektywu, biegnące równolegle do osi optycznej (na załączonym rysunku - czarne), obraz zacznie ciemnieć także w środku. W źrenicy wyjściowej widzianej przez lupę (a pewnie i przez optimetr) będzie to nadal wyglądało niewinnie, nie zasłaniając brzegu obiektywu. To zapewne Janusz ma na myśli, pisząc, że np. Celestron ma "mniejszy przelot pryzmatów" niż BA8. Dopiero, gdy przysłona będzie już na tyle przymknięta, że zacznie odcinać promienie światła idące przez punkty na brzegu obiektywu do przeciwpołożnych (względem osi optycznej) punktów na brzegu okularu, źrenica zacznie maleć. Dopiero wtedy w lupie zobaczymy, że coś zaczęło zasłaniać brzeg obiektywu i źrenica zacznie maleć.
Oczywiście, jeśli przysłonę wstawimy na wysokości obiektywu (np. nakleimy na jego soczewkę), to rzeczone promienie brzeg-brzeg zostaną odcięte od razu, choćby ta przysłona zwężała obiektyw tylko o milimetr. Więc źrenica zmaleje zawsze.
Pytanie, jaki rozmiar rzeczonej przysłony wykrywa test Endriu, jaki jest wykrywany przez test latarkowy, a jaki możemy tolerować. Z załączonego rysunku wynikałoby, że test Endriu "zaskakuje" dopiero w momencie gdy źrenica jest obcinana, natomiast test latarkowy (a jeszcze lepiej kolimatorowy, np. przeprowadzany np. przez Wolfganga Rohra) jest czulszy i wykrywa przysłonę już w momencie, gdy środek źrenicy zaczyna ciemnieć.
Jedni powiedzą, że jeśli brzegi obiektywu nadal łapią światło, bo co prawda nie doświetlają one gwiazd oglądanych w centrum pola widzenia, ale te na brzegach już owszem - są jak najbardziej używane i "nie ma mowy o obcięciu apertury". Takiemu Celestronowi czy Lidletce "nie można więc nic zarzucić".
Inni powiedzą z kolei, że to nie w porządku i żeby aperturę uznać za pełną, środek pola widzenia musi być oświetlony przez każdy jej milimetr - inaczej będzie po prostu równie ciemny, jak w lornetce o takim samym powiększeniu, a obiektywie mniejszym w takim stopniu, w jakim zasłania go przysłona lub zbyt wąski przelot pryzmatu. A obraz na brzegach będzie jeszcze ciemniejszy. To zapewne ma na myśli Panasmaras, pisząc o "obcięciu" apertury. Każdy będzie patrzył według swoich potrzeb.
Następne pytania: jak to się ma do pomiaru sprawności optycznej instrumentu? Bo z tego, co wnioskuje, wynika, że w lornetkach, w których test latarkowy wykrywa przysłonę, zasięg mierzony na gwiazdach może być wyraźnie niższy, niż by to wynikało np. z pomiaru transmisji wiązki lasera przez oś optyczną instrumentu.
A co z wykrywaniem przewężenia mniejszym, niż uwidaczniane przez test latarkowy? Mierzyć pociemnienie brzegowe czy jak? Odnoszę wrażenie, że tylko u EdZ-a mogę coś o tym poczytać, a jeden punkt odniesienia to trochę mało.