Poniedziałkowa, późnonocna sesja była dokładnie taka, jak lubię – z przejrzystym niebem, rześkim, mroźnym powietrzem szczypiącym policzki, no i ciszą, zakłócaną jedynie z rzadka przez sowy i przytłumione pobrzękiwanie „zbyrcoków” dobiegające gdzieś z odległej łąki. Diabli wiedzą jaka w tym roku będzie zima (choć jedno wiadomo na pewno – rozświetlona wściekle przez stacje narciarskie, z pier...ą Białką na czele), więc na wszelki wypadek zimowe konstelacje mam już obskoczone – te położone bardziej na południe czesaliśmy w RPA, a północne odwiedziłem kilkadziesiąt godzin temu.
Na miejsce (Domański Wierch, niedaleko Cichego) dotarłem przed pierwszą, równo z zachodem lekko pomarańczowego Księżyca. Łysol mocno już spuchł i to był właściwie ostatni moment, by zerknąć na niebo przed zbliżającą się pełnią. Rzut okiem na nieboskłon spowodował, że rozłożenie i kolimacja Taurusa zajęły mi raptem kilka minut – po prostu szkoda było czasu. Dzień wcześniej przez Wierch przewalały się tumany mgły (na szczęście przeganiał je lekki wiatr), a sprzęt ociekał wilgocią; tym razem było sucho, bezwietrznie i naprawdę ciemno, przynajmniej jak na podmiejskie warunki.
Nie będę robił wyliczanki, że widziałem to i tamto (ileż razy można wspominać o klasykach, choć taka przykładowo NGC 891 zawsze potrafi mnie zachwycić), a skupię się na rzeczach jeszcze niewidzianych, dawno nieoglądanych, względnie na tyle egzotycznych, by poświęcić im wzmiankę.
Zacząłem od aktualnego Obiektu tygodnia, czyli parki galaktycznych igiełek skatalogowanych jako NGC 7332 i 7339. Jakoś nie pamiętam, czy kiedykolwiek gościły u mnie w okularze, a jak najbardziej są tego warte. W Pentaxie XL 7 mm (pow. nieco ponad 200x) obie wyskoczyły naprawdę ochoczo i tak sobie myślę, że powinny być dostępne już w ośmiocalowcach – a już na pewno 7332. W mniejszych aperturach i/lub w gorszych warunkach problematyczna może okazać się NGC 7339, mająca niższą jasność powierzchniową.
Wydawało mi się, że nie jest to duet powiązany grawitacyjnie (edyta: jednak jest), więc poszukałem w atlasie czegoś skatalogowanego przez pana Haltona Arpa, najlepiej mocno zniekształconego. To kryterium spełniają engiece 7714 i 7715 (Arp 284), zlokalizowane tuż obok dość jasnej gwiazdki 16 Psc (znaczy jesteśmy w Rybach, tuż pod kwadratem Pegaza). Jej blask nieco przeszkadza, ale przy większych powerkach daje się usunać z pola widzenia, poza diafragmę okularu. Numer 7714 to maleństwo (niecałe dwie minuty łuku), ale jest dość jasna (12.2 magnitudo). Z mooocno rozciągniętą sąsiadką (7715, 14.1mag, 2.7x0.4') był już znacznie większy problem, niemniej po chwili skupienia i ona wyskoczyła – jako widoczne zerkaniem, bardzo ulotne pasemko niemalże dotykające jaśniejszej towarzyszki.
Później był Kwintecik (w czternastce zdecydowanie łatwiejszy do przeliczenia niż w 300 mm), a po nim przyczajona tuż obok majestatycznej M 31 parka NGC 317A i B. Obie galaktyki (znaczy A i B, nie Messier) są prawie sklejone, mają po ok. 13.5 mag i niewielkie rozmiary (ok. 1 minuty), niemniej w większym lustrze nie jest to żadne ekstremum. Bawiłem się nimi dłuższą chwilę, bo przy stosowaniu techniki zerkania i zmianie pozycji oka względem soczewki raz jedna, raz druga wybijała się na pierwszy plan, wydając się tą wyraźniejszą. Ostatecznie uznałem, że trzeba ogłosić remis.
Z inszych ciekawostek po raz kolejny podszedłem do Karła Pegaza (5.0'x2.7', 13.3mag) i po raz nie wiem który zastanawiałem się czemu nigdy wcześniej tego nie łapałem. Obiekt to podłużne, dość ulotne pojaśnienie tła, w konfiguracji lustro 350/1500 plus ES 14 mm oczywiste i w zasadzie widoczne z marszu. Jeszcze łatwiej wyłuskać toto przy większej źrenicy wyjściowej, ok. 4-4.5 mm.
Później w ruch poszły filtry – w pierwszej kolejności habeta, z pomocą której spojrzałem na wyraźną, niesymetryczną mgiełkę przylegającą do AE Aurigae (Płonąca Gwiazda - IC 405), Konika, Pętlę Barnarda i Kalifornię. Szczególnie ta ostatnia w dużym lustrze jest imponująca – ogromna, mleczna poświata z prześwitującymi na jej tle gwiazdkami, obramowana z obu stron jaśniejszymi pasmami, rozmywająca się stopniowo w czerni Kosmosu. W przypadku takich rozległych obiektów (przy jednoczesnej konieczności wykorzystania filtrów wąskopasmowych) rewelacyjnie sprawdza się Baader Asferyk 31 mm, generujący źrenicę ok. 7 mm. Kiedyś uznałbym ją za kompletnie nieprzydatną, lecz od jakiegoś czasu wiem już, że ma swoje ważne zastosowanie.
Swoich pięciu minut doczekała się też O – trójka Astronomika. Filterek pięknie skontrastował jaśniejszą część IC-ka 443 w Bliźniętach, znów pozwolił mi nacieszyć się dyskretnym pasmem Cas A, no i dał radę w przypadku mgławicy Simeis 22 (alias Sh 2-188) w Kasjopei. Ta planetarka w okularze ma wyraźnie łukowaty, „uśmiechnięty” kształt, nieco przypominający Abella 21. W plosslu Meade 26 mm była zaskakująco bezproblemowa, a i starhopping w jej kierunku skomplikowany nie jest. Wizualnie widać tylko jej jaśniejszą, południowo – wschodnią część, przynajmniej w moim teleskopie i na moim niebie. Z tego co wyczytałem, gwiazda macierzysta dość żwawo zasuwa w przestrzeni, a sam obiekt jest jednym z lepszych przykładów na oddziaływanie mgławicy z otaczającym ośrodkiem międzygwiazdowym.
Koło trzeciej nad ranem odpuściłem, bo z zimna skostniały mi stopy. Termometr potwierdził to, co czułem od dłuższego czasu - chwycił całkiem konkretny przymrozek. To jednak nie Afryka, gdzie Syriusz świecił wysoko przy komfortowych plus piętnastu...