Tę krótką sesję - 7/11/18 - podjąłem spontanicznie, dzięki ukazaniu się kolejnego odcinka obiektu tygodnia. Impulsem do wyjścia na dwór była gromada NGC 6811, ale naturalnie zobaczyłem nie tylko ją.
Nastawiam wodę na herbatę i podchodzę do pianina. W domu panuję cisza i chcąc to uszanować, gram tylko powierzchownie, po cichu, palce biegną po klawiszach trochę sztywne z zimna, ale taka namiastka Fantaisie Impromptu teraz w zupełności mi wystarcza. Lewy pedał trzymam dodatkowo pod stopą, by jeszcze bardziej wyciszyć dźwięk. Urywam wcześniej, w momencie, gdy czajnik zaczyna wydawać piskliwy dźwięk. Rosnące fiiiiiiii. Zalewam herbatę i idę na chwilę do pokoju, by sprawdzić coś w Stellarium i zobaczyć, czy istnieje jeszcze taka strona jak Sky-Map.org. Chwyciwszy lornetkę z półki zmierzam do kuchni, ale zatrzymuję się przy drzwiach do pokoju mamy i otwieram.
- Możesz zgasić światło? – pytam.
- A ja co? A po co? – udaje zaskoczoną, ale jak zawsze w sprawie gwiazd, ma stosunkowo łagodny ton.
- Bo idę na dwór – mówię. I to wystarcza. Wie, że wieczorne „idę na dwór” znaczy tyle samo co „idę gapić się w gwiazdy”.
- A ja będę po ciemku siedzieć?
- To ustaw sobie lampkę w dół.
Idę do kuchni, gasząc wszystkie światła w domu i po ciemku piję herbatę, czekając aż wzrok się trochę zaadaptuje. Nakładam w międzyczasie bluzę, ale okazuje się, że jest wywrócona na lewą stronę. Gdy ściągam ją i wywracam na dobrą stronę, w mojej głowie znienacka pojawia się pewna myśl, a na mojej twarzy wykwita uśmiech. Uświadamiam sobie w tej właśnie chwili, że znowu to robię. Znowu obserwuję niebo. Znowu czekam w ciemnościach, aż wzrok wstępnie się zaadaptuję i zaglądam co chwilę za okno, by sprawdzić gwiazdy, czy jaśnieją, czy pojawia się ich więcej. Teraz widzę kilka na północy, jak oczy w jaskini. Jedna tu, inna tam, i jeszcze jedna – o, tam. Wracam – pomyślałem z zadowoleniem – wracam do tego.
Popijam herbatę i wsłuchuję się w tykotanie zegara na ścianie, który niezależnie od wszystkiego, robi sumiennie to, co do niego należy. Wierny sługa.
W sieni, po ciemku, nakładam buty, wracam do kuchni po lornetkę, upijam jeszcze jeden łyk herbaty i wychodzę.
Nad garażem, i wyżej ponad sosną, wiszą połyskujące niczym chmara świetlików Plejady. Obok, nad wysokim świerkiem Melotte 20, dalej, Gromada Podwójna, Kasjopeja, Łabędź. Idę po fotel, próbując sobie przypomnieć, gdzie go zostawiłem ostatnim razem. Wchodzę do jednego z pomieszczeń i macam ciemność. Po chwili natrafiam na znajomy materiał. Udaje mi się go wydostać ponad rowerami i wynoszę się z nim na środek podwórka. Łuna nad pobliskim miastem, na południowym wschodzie, wydaje się świecić zbyt mocno, ale Droga Mleczna jest widoczna całkiem nieźle. Zatapiam się w fotelu i rozglądam po niebie.
Na zachodzie płynie samolot. Od południa słychać odległy dźwięk turkoczących kół po betonowych płytach starej szosy. Kilkanaście metrów na północny wschód popiskuje mój pies, a ja spoglądam na ciemną wyrwę w Łabędziu, ponad Denebem. Unoszę lornetkę. Ameryka. Wzrok nie jest jeszcze zbyt dobrze zaadaptowany i kontury nie odcinają się jeszcze zbyt dobrze, niemniej krawędź przy pasie LDN 935 już się zarysowuje. Czarne płachcie Barnardów, tu i ówdzie, są oczywiste. Barnard 352. Następnie mijam jasną boję nawigacyjną i potem parkę słońc, za którą widzę spore owalne pociemnienie mgławicy B361. Nieopodal widać dwie nieco słabsze ciemniejsze plamy – to pewnikiem Nurek, myślę – LDN 963. Dalej mijam inne pociemnienia, których nazw nie pamiętam, ale była tam spora czarna połać, jak przypuszczam, LDN 989, a potem jest jasna grupa M39. Chwilę patrzę i przesuwam się wyżej, natrafiam na jakąś gromadę, ale nie wiem jaka to. Pies cienko popiskuje, pewnie chciałby dołączyć.
Kieruję się na Deltę Łabędzia i widzę poświatę gromady NGC 6811, Dziura w gromadzie, ale nie patrzę długo – postanawiam do niej wrócić, gdy wzrok się lepiej zaadaptuje i będę mógł napisać coś więcej niż owalna, okrągła poświata, w której zerkaniem przebijają się prawdopodobnie spowite mgłą słabe gwiazdy. Odbijam na wschód do pięknej Omikron. Pomarańczowa gwiazda, obok niebieskawa, a przy tej pomarańczowej jakaś jeszcze jedna, słabsza, dopełniająca osobliwego piękna. Jak szlachetne kamienie.
Wracam do miejsca, gdzie jest Dziura w gromadzie i kieruję się na północ, do pary gwiazd, potem wyżej. Natrafiam na bardzo uroczą gwiazdę podwójną. Tańcząca pośród oceanu świateł para żółtych oczu. Nieco powyżej jest chyba mgławica planetarna NGC 6826, Mrugająca, i chyba przez chwilę na nią patrzę. Zmierzam do Strzały i widzę natychmiast M71. Szara, niewielka. Namierzam mgławicę Hantle, ładną, wyraźną, ale nie chodzi mi teraz o nią. Tuż obok odnajduję mały węzełek światła gromady otwartej NGC 6830. W końcu coś nowego, myślę. Lokalizacja jest łatwa, a lornetka 10/50 ukazuję bardzo pewnie połyskujący między drobną parką słońc a inną słabą gwiazdką świetlisty okruszek.
Kieruję się na Wegę, dostrajam ostrość, patrzę na Epsilony (one zdają się patrzeć na mnie), przejeżdżam w lewo do pięknych dwóch gwiazd – pomarańczowej i niebieskawej – odbijam w górę do szerokiej pary słońc, potem innej, ciaśniejszej pary, po czym zatrzymuję się. Zerkaniem dostrzegam słabe pojaśnienie, ale za chwilę widzę, że są tam jakieś słabe gwiazdy, które próbują popsuć mi szyki. Czekam cierpliwe i po chwili wyłapuję, obok tych słońc, bardzo słabą poświatę starej gromady NGC 6791. Teraz jestem pewien.
Spoglądam na Sard i NGC 6910. Następnie patrzę na M29, która jest pięcioma (być może doklejone szóste) ciasno upakowanymi w pudełko gwiazdami. Po przeciwległej stronie Sadru odnajduję spory płacheć światła mgławicy IC 1318A. Trzecie skrzydło. Gdy idę dalej, natrafiam na jakiś ciasny kłębek gęstej mgły, ale nie pamiętam wówczas co to za gromada. W domu sprawdziłem, że to NGC 6866.
Zmierzam na północ, na pogranicze Łabędzia i Cefeusza, i wychwytuję dwa miękkie pojaśnienia blisko siebie. Dawni znajomi. Galaktyka NGC 6946 i gromada otwarta NGC 6939. Przez chwilę mam wrażenie, że gromada jest wyraźniejsza, potem, że nie, że to galaktyka świeci wyraźniej, a potem sam już nie wiem. Potrzeba by czasu, ale nie czekam. Biegnę dalej. Kieruję się do narożnika „domku” Cefeusza, na gwiazdę dzeta i odnajduję słaby, lecz wyraźny wianuszek światła – NGC 7261, w której przebijają się jakieś słońca na pierwszym planie. Znów coś nowego. Nieopodal, w miejscu NGC 7235, widzę światełko. Być może to tylko pojedyncza gwiazdka, obok zaś, po upływie chwili, dostrzegam inne dwa miejsca, gdzie raz po raz przebłyskują słabiutkie słońca. Nie sądziłem, że gromada będzie w miejscu tej jaśniejszej gwiazdy, ale właśnie tam była.
Wracam do Dziury w gromadzie. Zerkaniem przypomina mglistą oponę z zatopionych we mgle słońc. Gdzieś w pobliskim mieście rozbrzmiewa głośny pojedynczy huk petardy, który kończy się groźnym, lecz zanikającym w miarę szybko echem. Co najmniej za pięć złotych. A może ktoś właśnie kogoś kropnął. Mniejsza o to. Jestem teraz w Lisku, patrzę na gromadę NGC 6940. Duża, podłużna i połyskująca. Między jaśniejszymi słońcami skrzą się chyba drobniejsze, o wiele słabsze.
Celuję w 52 Cygni i odnajduję subtelną niczym delikatny ślad pędzla, literę C, unoszącą się w czeluści Kosmosu. Nieodmiennie, wraz z pobliskimi parkami słońc, kojarzy mi się z czaszą spadochronu. Ale to nie czasza spadochronu. To Welon wschodni. Wracam do 52 Cygni i wypatruję dużej ciemnej mgławicy LDN 864. Coś się wyłania. Olbrzymia jak wieloryb, ciemna sylwetka, majaczy chyba przed moimi oczami, ale widzę to dość słabo. Wstaję z fotela i już na stojąco celuję w gwiazdę polarną. Ponad nią, łapię słabą lecz oczywistą poświatę gromady NGC 188. Odciągam fotel na bok i kończę. Dobrze znów to robić.